Serwis poświęcony elitom politycznym w Polsce po 1989 roku (Okrągły Stół)
Peter Vogel (Piotr Filipczyński)
Peter Vogel

Peter Vogel, urodzony jako Piotr Filipczyński znany również jako Piotr Filipkowski (ur. 1954 w Warszawie) – szwajcarski bankowiec i mo­r­der­ca posiadający m.in. obywatelstwo nie­mie­ckie.

Kariera Petera Vogla nie rozpoczęła się w szwa­j­ca­r­skich bankach przeznaczonych dla mi­lio­ne­rów czy salonach politycznych War­sza­wy. Rozpoczęła się znacznie wcześniej w Strzelcach Opolskich. Człowiek, przez ręce którego przechodziły miliony, odsiadywał tutaj wyrok 25 lat więzienia za morderstwo dokonane ze szczególnym okrucieństwem. Nie był jednak traktowany jak zwykły kryminalista. Przyszły kasjer lewicy miał Tatusia. Na stanowisku rzecz jasna.
Wszystko zaczęło się w pod koniec 1971 roku. Młody Piotr Filipczyński, bo tak się wtedy nazywał przyszły ulubieniec lewicy, nie zaliczył języka an­gie­l­skie­go i musiał powtarzać drugą klasę liceum. Na dodatek kilka dni przed końcem roku miał poważny wypadek samochodowy. W ramach kary ojciec odciął mu dopływ gotówki i młody człowiek nie miał za co zabawić się w sy­l­we­s­tra. Znalazł na to sposób.
30 grudnia 1971 roku Piotr Filipczyński zwabił do piwnicy 75-letnią sta­ru­sz­kę, która pracowała w domu kolegi jako gosposia i guwernantka. Być może wiedział, że nie wydawała zarobionych pieniędzy i odkładała je na czarną godzinę. W piwnicy zabił ją rozwalając czaszkę tłuczkiem do mięsa. Potem polał zwłoki rozpuszczalnikiem i podpalił. 12 tysięcy złotych, które zrabował, były równoważnością rocznej przeciętnej pensji. Nie zabawił się jednak za nie zbyt długo. Został aresztowany.
Obrońca argumentował, że wstrząs mózgu, jakiego doznał podczas wy­pa­d­ku samochodowego, mógł spowodować ograniczenie poczytalności, lecz sąd nie miał wątpliwości. Skazał go na 25 lat więzienia w jednym z naj­cię­ż­szych zakładów w kraju. W Strzelcach Opolskich. I tutaj zaczyna się lista przedziwnych wypadków, które doprowadziły w końcu do powstania „Petera Vo­g­la” i rzucają inne światło na jego dalszą karierę. A zaczęło się od matury.

W roku 1973 ojciec naszego bohatera kieruje do Ministerstwa Oświaty prośbę o umożliwienie mu kontynuowania nauki podczas odbywania kary. Ojciec Piotra, Tadeusz Filipczyński, nie jest byle kim. Stanowisko wicedyrektora departamentu w Ministerstwie Przemysłu Lekkiego ot­wie­ra­ło wiele drzwi.

Tadeusz Filipczyński był „TW Tadeusz” (współpracował z SB).

Jako, że przy strzeleckim więzieniu działa fabryka butów całkowicie zależna od tegoż ministerstwa, nie dziwi, że nasz młody bohater traktowany był w sposób szczególny. Piotr Filipczyński zostaje zapisany do liceum dla do­ro­s­łych w Warszawie przy ul. Klonowej, gdzie prowadzi naukę ko­re­s­pon­den­cy­j­nie. Ponieważ liceum nie ma w swoim programie nauczania języka angielskiego, uznano awansem, że skończył drugą klasę i od razu roz­po­czął trzeci rok nauki. Po dwóch latach ojciec zaczął starania o umożliwienie synowi zdawania egzaminu dojrzałości. Jan Jacheć, nauczyciel matematyki w strzeleckim liceum twierdzi, że Tadeusz Filipczyński trzykrotnie przyjeżdżał wtedy do opolskiego kuratora i naciskał na przeprowadzenie matury w liceum stacjonarnym. Kurator Pabliszyn z Opola odpowiedział mu wtedy, zgodnie z prawdą, że nie ma takiej prawnej możliwości, i że maturę może jak najbardziej zdawać, tylko że w szkole, w której pobierał nauki. Filipczyński miał jednak koneksje na samych szczytach władzy i nie dawał za wygraną.
Prawdopodobnie w całym tym zamieszaniu chodziło o to, że inaczej wy­glą­da w papierach matura zdana w liceum stacjonarnym. Skazani nie mieli wtedy takich możliwości i unikało się potem niewygodnych pytań. Na pe­w­no przyczyną nie był koszt dojazdów egzaminatorów z liceum w Warszawie. Robili to już wcześniej podczas zaliczeń semestralnych. Wokół matury Pio­tra Filipczyńskiego zaczynają dziać się dziwne rzeczy.

Skoro kuratorium nie wyraziło zgody, pismo z poleceniem przeprowadzenia takiego egzaminu nadchodzi do dyrektora liceum bezpośrednio z Mi­ni­ste­r­stwa Oświaty z pominięciem oficjalnej drogi służbowej. To wydarzenie bez precedensu.
Dyrektor placówki, B., rozpoczął przygotowania do egzaminu. Miał on wtedy powiedzieć, że „dla strzeleckiego liceum to wielki zaszczyt” i takim też ar­gu­men­tem przekonywał do swoich racji nauczycieli.
Przed egzaminem pozostał do rozwiązania problem formalny. Do liceum w Warszawie skierowane zostało pismo z prośbą o przesłanie arkuszy ocen ucznia. Są one potrzebne, by ocenić jego postępy w nauce i ab­so­lut­nie wymagane do przeprowadzenia egzaminu. Mimo ponawiania próśb, arkusze najprawdopodobniej nigdy nie dotarły do Strzelec. Bez nich nie wiadomo nawet, czy uczeń w ogóle ukończył klasę III i IV szkoły średniej. Mimo to liceum w Strzelcach uznaje przedmioty z warszawskiego liceum dla pracujących za zaliczone.
30 kwietnia 1975 r. odbywa się zebranie rady pedagogicznej, na której dyrektor B. skierował się do nauczycieli z „gorącą prośbą”, by podjęli uchwałę o przeprowadzeniu egzaminu maturalnego. Uchwała przeszła większością głosów - 9 do 6. Przygotowania do egzaminu ruszają pełną parą. W pierwszych dniach maja 1975 do kuratorium w Opolu zostaje wysłany list protestacyjny, podpisany przez pedagogów strzeleckiego liceum. Odpowiedź jest jednoznaczna – skoro Ministerstwo Oświaty zajęło się sprawą bezpośrednio – kuratorium nie może nic w tej sprawie zrobić. Roma locuta causa finita.
W dniu, w którym miał odbyć się egzamin dojrzałości, nastąpiła katastrofa. Dla kuratora oświaty w Opolu nieprawidłowości nagromadziło się już za wiele. Na dwie godziny przed maturą Filipczyńskiego zatelefonował i za­ko­mu­ni­ko­wał dyrektorowi B., że egzamin odbyć się nie może. Dyrektor po­s­łu­chał i nauczyciele, którzy mieli o 1600 wybrać się na egzamin do zakładu ka­r­ne­go, pozostali tego dnia w liceum. Zgoda na odwołanie egzaminu Filipczyńskiego była dla dyrektora B. przedostatnią decyzją w jego dy­re­k­to­r­skiej karierze.

Dyrektor B. zostaje natychmiast wezwany do siedziby partii. Wrócił stamtąd wzburzony. Ponieważ zawiódł Towarzyszy dano mu wybór – sam zrezygnuje ze stanowiska albo zostanie z niego usunięty. Tego samego dnia składa rezygnację. W kronikach szkolnych widnieje jedynie lakoniczny wpis mówiący o tym, że „z końcem roku szkolnego 1974/75 niespodziewanie odchodzi ze stanowiska dyrektor B.”. Niewiele osób znało całą prawdę o okolicznościach tamtej decyzji.

Natychmiast jego miejsce zajmuje dyrektor G., nauczycielka szkoły w Gro­dzi­sku. Wśród nauczycieli wspominana jest jako „dyspozycyjna” i nie cieszy się dużym poważaniem. Niektórzy twierdzą, że nominacja ta odbyła się wbrew obowiązującym wtedy przepisom.
Oczywiście pierwszą decyzją G. jest ponowne przeprowadzenie egzaminu, który już bez żadnych problemów odbywa się 10 i 11 czerwca 1975 r. Mimo że matura ta odbyła się już po wcześniejszych egzaminach, kuratorium nie dostarcza innych pytań, więc Piotr Filipczyński prawdopodobnie znał już tematy, na jakie pisał. Egzamin dojrzałości miał też inną wadę – był absolutnie bezprawny. Wciąż brakowało niezbędnych arkuszy ocen ucznia. Po rozwiązaniu poprzedniej komisji, dawna uchwała rady pedagogicznej utraciła ważność, a nowego głosowania nigdy nie przeprowadzono.
Pedagog, który wcześniej przyjechał z liceum dla dorosłych w Warszawie, mógłby spokojnie pretendować do rekordu Guinnesa. Jak mówią do­ku­men­ty, sam jeden przepytuje Filipczyńskiego z 11 przedmiotów. Aby do­ce­nić ten fenomen, trzeba uświadomić sobie, że w pojedynkę potrafił prze­py­tać i ocenić wiedzę ucznia z takich przedmiotów jak j. polski, j. rosyjski, ma­te­ma­ty­ka, historia, biologia, geografia czy fizyka... Mimo że w programie nauczania strzeleckiego liceum są takie przedmioty jak j. angielski, wy­cho­wa­nie techniczne i przysposobienie obronne, nie są one podczas matury Filipczyńskiego brane pod uwagę.

Po tych wszystkich cudach nie należy się dziwić, że nasz bohater maturę zdaje bez problemu. Dyrektor G. osobiście dostarcza dyplom do strze­le­c­kie­go więzienia. Na świadectwie maturalnym (sygnowanym numerem 37/A) wypisane jest, jako miejsce ukończenia szkoły średniej, Liceum Ogólnokształcące im. Władysława Broniewskiego w Strzelcach Opolskich. A do tego dotychczasowa edukacja Piotra Filipczyńskiego nie dawała mu absolutnie prawa.

Nie wszyscy nauczyciele zamierzali pogodzić się z tą farsą. Dwoje z nich pisze protesty, które odbijają się od ściany systemu jak piłeczka tenisowa. Protesty doszły w końcu do samej góry, lecz tak jak poprzednio, jedyną odpowiedzią było stwierdzenie, że podczas egzaminu maturalnego Piotra Filipczyńskiego nie było nieprawidłowości. Jeden z nauczycieli zdał sobie sprawę, że wychyla się niebezpiecznie i zamilkł. Drugi, Jan Jacheć, nie pogodził się z tym oszustwem do dziś i był wielokrotnie z tego powodu szykanowany. Dyrektorka G. po roku kierowania liceum przeszła na „wy­dłu­żo­ny urlop” i w końcu opuściła placówkę.
Maturzysta Filipczyński nie odsiedział całej kary. Decyzją Rady Państwa wy­rok skrócono do 15 lat, a po 8 latach wzorowego sprawowania, w 1979 roku, został warunkowo zwolniony z więzienia. Wzorowe sprawowanie zresztą dość wątpliwe, gdyż są osoby określające go jako „niezłego gryp­se­ra”. Rozpoczął studia na Politechnice Warszawskiej. Ożenił się. Urodziła mu się córka. Jak sam twierdzi był nawet członkiem Solidarności. Tuż po zawieszeniu stanu wojennego otrzymuje, mimo wciąż obowiązującego go zawieszenia kary, paszport i wyjeżdża do rodziny w Szwajcarii, gdzie do­s­ta­je polityczny azyl.
Kilka lat później, w 1999 roku, Interpol aresztuje szanowanego biz­ne­s­me­na – Petera Vogla. Nasz bohater przyjął wcześniej nazwisko matki i dorobił się sporych pieniędzy. Vogel sprowadzony zostaje do Polski i... uła­s­ka­wio­ny przez ówczesnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Vogel by­wał już w kraju wcześniej wielokrotnie, lecz nikomu nie przyszło do głowy, by niepokoić nietykalnego bankiera.

Peter Vogel został w marcu 2008 roku aresztowany po raz trzeci pod za­rzu­tem prania brudnych pieniędzy. Siedzi w areszcie. Wcześniej, bo w kwietniu 2006 roku, na wniosek emerytowanego nauczyciela - Jana Jachecia, sprawą matury Filipczyńskiego zajęła się prokuratura w Katowicach. Nie wiadomo jak zakończyło się śledztwo.
W roku 1981 działacze strzeleckiej Solidarności starali się dotrzeć do akt więźnia, które powinny znajdować się w zakładzie karnym nr.1. Akta były już wtedy niedostępne i przeniesione, najprawdopodobniej do Warszawy.
Ze względu na ochronę danych osobowych, nie można zajrzeć do arkusza ocen naszego bohatera, które powinny znajdować się w strzeleckim liceum. Dyrekcja potwierdza tylko, że dokumenty o takim uczniu w ogóle istnieją.
Rzecznik kuratorium oświaty w Opolu, Alicja Świątkowska-Podgórska: – Aby zweryfikować raz wydaną maturę musiałoby zostać przeprowadzone postępowanie wyjaśniające i w jego wyniku wykazane znamiona prze­s­tę­p­stwa. Czysto hipotetycznie można rozważyć wtedy unieważnienie egzaminu dojrzałości. Nigdy jednak nie spotkałam się z takim przypadkiem.

Hanna Suchocka

W lipcu 1999 wszczęta została wobec nie­go budząca kontrowersje procedura ułaskawienia ze strony minister Su­cho­c­kiej zakończona ułaskawieniem w try­bie nadzwyczajnym przez prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego.

Aleksander Kwaśniewski przyznał, że u­ła­s­ka­wił Filipczyńskiego ponieważ jego na­z­wi­sko znalazło się na liście prokuratora generalnego Hanny Suchockiej.

Aleksander Kwaśniewski

Dziennikarze TVN'u dotarli do informacji, które Peter Vogel przekazał wrocławskiej prokuraturze. Vogel miał zeznać, że w prze­ta­r­gu organizowanym przez władze Wa­r­sza­wy na zakup wagoników metra pod ko­niec lat 90. doszło do korupcji. Jeden z urzę­d­ni­ków miasta wziął gigantyczną ła­pó­w­kę, którą następnie dzięki Vogelowi ulo­ko­wał w szwajcarskim banku Coutts. Pe­ter Vogel był członkiem zarządu banku Coutts. Vogel powiedział to prokuratorom, gdy zatrzymano w marcu pod zarzutem prania brudnych pieniędzy. Dzięki tym zeznaniom Vogel wyszedł na wolność.Organizowany w 1998 roku i wart ponad 150 milionów dolarów przetarg na dostawę wagonów metra dla warszawskiego metra wygrała firma, która zaproponowała najtańszą ofertę, jednak - jak podaje TVN - technicznie o wiele gorszą od pozostałych.

Warszawą rządził wtedy Marcin Święcicki z Unii Wolności.

Marcin Święcicki

Tropy dziennikarskiego śledztwa pro­wa­dzą jednak do ówczesnego wice­pre­zy­den­ta, którym był Jerzy Lejk. To on nad­zo­ro­wał przetarg, a dziś, co jeszcze bardziej bulwersuje, jest szefem stołecznego me­t­ra. Warto przypomnieć, że sypiący "kasjer lewicy" Peter Vogel to morderca. Tak naprawdę nazywa się Piotr Filipczyński i mając 17 lat zabił kobietę podczas na­pa­du rabunkowego. W nie­jas­nych oko­li­cz­no­ś­ciach i mimo negatywnej opinii wy­mia­ru sprawiedliwości ułaskawił go pre­zy­dent Aleksander Kwaśniewski. Do dziś nie wyjaśniono, kto z ówczesnej Kancelarii Prezydenta pomagał Voglowi. Co ciekawe, wniosek w sprawie ułaskawienia Petera Vogla złożyła minister sprawiedliwości Hanna Su­cho­c­ka z Unii Wolności, dziś ambasador Polski w Watykanie.Od wielu lat Vo­gel mieszka w Szwajcarii gdzie współpracuje z wieloma bankami. W i­mie­niu polityków i przestępców lokowała tam pieniądze z afer i korupcji. Peter Vogel - jak podejrzewali śledczy - prowadził też tajne rachunki polityków le­wi­cy. Podejrzewa się, że Vogel jest powiązany z ludźmi z byłych służb specjalnych z okresu PRL, które sterowały nim i umożliwiły życie pod nową tożsamością w Szwajcarii.