Peter Vogel, urodzony jako Piotr Filipczyński znany również jako Piotr Filipkowski (ur. 1954 w Warszawie) – szwajcarski bankowiec i morderca posiadający m.in. obywatelstwo niemieckie.
Kariera Petera Vogla nie rozpoczęła się w szwajcarskich bankach przeznaczonych dla milionerów
czy salonach politycznych Warszawy. Rozpoczęła się znacznie wcześniej w Strzelcach Opolskich.
Człowiek, przez ręce którego przechodziły miliony, odsiadywał tutaj wyrok 25 lat więzienia za
morderstwo dokonane ze szczególnym okrucieństwem. Nie był jednak traktowany jak zwykły
kryminalista. Przyszły kasjer lewicy miał Tatusia. Na stanowisku rzecz jasna.
Wszystko zaczęło się w pod koniec 1971 roku. Młody Piotr Filipczyński, bo tak się wtedy nazywał
przyszły ulubieniec lewicy, nie zaliczył języka angielskiego i musiał powtarzać drugą klasę liceum.
Na dodatek kilka dni przed końcem roku miał poważny wypadek samochodowy. W ramach kary
ojciec odciął mu dopływ gotówki i młody człowiek nie miał za co zabawić się w sylwestra. Znalazł
na to sposób.
30 grudnia 1971 roku Piotr Filipczyński zwabił do piwnicy 75-letnią staruszkę, która pracowała w
domu kolegi jako gosposia i guwernantka. Być może wiedział, że nie wydawała zarobionych
pieniędzy i odkładała je na czarną godzinę. W piwnicy zabił ją rozwalając czaszkę tłuczkiem do
mięsa. Potem polał zwłoki rozpuszczalnikiem i podpalił. 12 tysięcy złotych, które zrabował, były
równoważnością rocznej przeciętnej pensji. Nie zabawił się jednak za nie zbyt długo. Został
aresztowany.
Obrońca argumentował, że wstrząs mózgu, jakiego doznał podczas wypadku samochodowego,
mógł spowodować ograniczenie poczytalności, lecz sąd nie miał wątpliwości. Skazał go na 25 lat
więzienia w jednym z najcięższych zakładów w kraju. W Strzelcach Opolskich. I tutaj zaczyna się
lista przedziwnych wypadków, które doprowadziły w końcu do powstania „Petera Vogla” i rzucają
inne światło na jego dalszą karierę. A zaczęło się od matury.
W roku 1973 ojciec naszego bohatera kieruje do Ministerstwa Oświaty prośbę o umożliwienie mu kontynuowania nauki podczas odbywania kary. Ojciec Piotra, Tadeusz Filipczyński, nie jest byle kim. Stanowisko wicedyrektora departamentu w Ministerstwie Przemysłu Lekkiego otwierało wiele drzwi.
Tadeusz Filipczyński był „TW Tadeusz” (współpracował z SB).
Jako, że przy strzeleckim więzieniu działa fabryka butów całkowicie zależna od tegoż ministerstwa,
nie dziwi, że nasz młody bohater traktowany był w sposób szczególny. Piotr Filipczyński zostaje
zapisany do liceum dla dorosłych w Warszawie przy ul. Klonowej, gdzie prowadzi naukę
korespondencyjnie. Ponieważ liceum nie ma w swoim programie nauczania języka angielskiego,
uznano awansem, że skończył drugą klasę i od razu rozpoczął trzeci rok nauki. Po dwóch latach
ojciec zaczął starania o umożliwienie synowi zdawania egzaminu dojrzałości.
Jan Jacheć, nauczyciel matematyki w strzeleckim liceum twierdzi, że Tadeusz Filipczyński
trzykrotnie przyjeżdżał wtedy do opolskiego kuratora i naciskał na przeprowadzenie matury w liceum stacjonarnym.
Kurator Pabliszyn z Opola odpowiedział mu wtedy, zgodnie z prawdą, że nie
ma takiej prawnej możliwości, i że maturę może jak najbardziej zdawać, tylko że w szkole, w której
pobierał nauki. Filipczyński miał jednak koneksje na samych szczytach władzy i nie dawał za
wygraną.
Prawdopodobnie w całym tym zamieszaniu chodziło o to, że inaczej wygląda w papierach matura
zdana w liceum stacjonarnym. Skazani nie mieli wtedy takich możliwości i unikało się potem
niewygodnych pytań. Na pewno przyczyną nie był koszt dojazdów egzaminatorów z liceum w
Warszawie. Robili to już wcześniej podczas zaliczeń semestralnych. Wokół matury Piotra
Filipczyńskiego zaczynają dziać się dziwne rzeczy.
Skoro kuratorium nie wyraziło zgody, pismo z poleceniem przeprowadzenia takiego egzaminu
nadchodzi do dyrektora liceum bezpośrednio z Ministerstwa Oświaty z pominięciem oficjalnej
drogi służbowej. To wydarzenie bez precedensu.
Dyrektor placówki, B., rozpoczął przygotowania do egzaminu. Miał on wtedy powiedzieć, że „dla
strzeleckiego liceum to wielki zaszczyt” i takim też argumentem przekonywał do swoich racji
nauczycieli.
Przed egzaminem pozostał do rozwiązania problem formalny. Do liceum w Warszawie skierowane
zostało pismo z prośbą o przesłanie arkuszy ocen ucznia. Są one potrzebne, by ocenić jego postępy
w nauce i absolutnie wymagane do przeprowadzenia egzaminu. Mimo ponawiania próśb, arkusze
najprawdopodobniej nigdy nie dotarły do Strzelec. Bez nich nie wiadomo nawet, czy uczeń w ogóle
ukończył klasę III i IV szkoły średniej. Mimo to liceum w Strzelcach uznaje przedmioty z
warszawskiego liceum dla pracujących za zaliczone.
30 kwietnia 1975 r. odbywa się zebranie rady pedagogicznej, na której dyrektor B. skierował się do
nauczycieli z „gorącą prośbą”, by podjęli uchwałę o przeprowadzeniu egzaminu maturalnego.
Uchwała przeszła większością głosów - 9 do 6. Przygotowania do egzaminu ruszają pełną parą.
W pierwszych dniach maja 1975 do kuratorium w Opolu zostaje wysłany list protestacyjny,
podpisany przez pedagogów strzeleckiego liceum. Odpowiedź jest jednoznaczna – skoro
Ministerstwo Oświaty zajęło się sprawą bezpośrednio – kuratorium nie może nic w tej sprawie
zrobić. Roma locuta causa finita.
W dniu, w którym miał odbyć się egzamin dojrzałości, nastąpiła katastrofa. Dla kuratora oświaty w
Opolu nieprawidłowości nagromadziło się już za wiele. Na dwie godziny przed maturą
Filipczyńskiego zatelefonował i zakomunikował dyrektorowi B., że egzamin odbyć się nie może.
Dyrektor posłuchał i nauczyciele, którzy mieli o 1600 wybrać się na egzamin do zakładu karnego,
pozostali tego dnia w liceum. Zgoda na odwołanie egzaminu Filipczyńskiego była dla dyrektora B.
przedostatnią decyzją w jego dyrektorskiej karierze.
Dyrektor B. zostaje natychmiast wezwany do siedziby partii. Wrócił stamtąd wzburzony. Ponieważ zawiódł Towarzyszy dano mu wybór – sam zrezygnuje ze stanowiska albo zostanie z niego usunięty. Tego samego dnia składa rezygnację. W kronikach szkolnych widnieje jedynie lakoniczny wpis mówiący o tym, że „z końcem roku szkolnego 1974/75 niespodziewanie odchodzi ze stanowiska dyrektor B.”. Niewiele osób znało całą prawdę o okolicznościach tamtej decyzji.
Natychmiast jego miejsce zajmuje dyrektor G., nauczycielka szkoły w Grodzisku. Wśród
nauczycieli wspominana jest jako „dyspozycyjna” i nie cieszy się dużym poważaniem. Niektórzy
twierdzą, że nominacja ta odbyła się wbrew obowiązującym wtedy przepisom.
Oczywiście pierwszą decyzją G. jest ponowne przeprowadzenie egzaminu, który już bez żadnych
problemów odbywa się 10 i 11 czerwca 1975 r. Mimo że matura ta odbyła się już po
wcześniejszych egzaminach, kuratorium nie dostarcza innych pytań, więc Piotr Filipczyński
prawdopodobnie znał już tematy, na jakie pisał. Egzamin dojrzałości miał też inną wadę – był
absolutnie bezprawny. Wciąż brakowało niezbędnych arkuszy ocen ucznia. Po rozwiązaniu
poprzedniej komisji, dawna uchwała rady pedagogicznej utraciła ważność, a nowego głosowania
nigdy nie przeprowadzono.
Pedagog, który wcześniej przyjechał z liceum dla dorosłych w Warszawie, mógłby spokojnie
pretendować do rekordu Guinnesa. Jak mówią dokumenty, sam jeden przepytuje Filipczyńskiego z
11 przedmiotów. Aby docenić ten fenomen, trzeba uświadomić sobie, że w pojedynkę potrafił
przepytać i ocenić wiedzę ucznia z takich przedmiotów jak j. polski, j. rosyjski, matematyka,
historia, biologia, geografia czy fizyka... Mimo że w programie nauczania strzeleckiego liceum są
takie przedmioty jak j. angielski, wychowanie techniczne i przysposobienie obronne, nie są one
podczas matury Filipczyńskiego brane pod uwagę.
Po tych wszystkich cudach nie należy się dziwić, że nasz bohater maturę zdaje bez problemu. Dyrektor G. osobiście dostarcza dyplom do strzeleckiego więzienia. Na świadectwie maturalnym (sygnowanym numerem 37/A) wypisane jest, jako miejsce ukończenia szkoły średniej, Liceum Ogólnokształcące im. Władysława Broniewskiego w Strzelcach Opolskich. A do tego dotychczasowa edukacja Piotra Filipczyńskiego nie dawała mu absolutnie prawa.
Nie wszyscy nauczyciele zamierzali pogodzić się z tą farsą. Dwoje z nich pisze protesty, które
odbijają się od ściany systemu jak piłeczka tenisowa. Protesty doszły w końcu do samej góry, lecz
tak jak poprzednio, jedyną odpowiedzią było stwierdzenie, że podczas egzaminu maturalnego
Piotra Filipczyńskiego nie było nieprawidłowości. Jeden z nauczycieli zdał sobie sprawę, że
wychyla się niebezpiecznie i zamilkł. Drugi, Jan Jacheć, nie pogodził się z tym oszustwem do dziś i
był wielokrotnie z tego powodu szykanowany. Dyrektorka G. po roku kierowania liceum przeszła
na „wydłużony urlop” i w końcu opuściła placówkę.
Maturzysta Filipczyński nie odsiedział całej kary. Decyzją Rady Państwa wyrok skrócono do 15 lat,
a po 8 latach wzorowego sprawowania, w 1979 roku, został warunkowo zwolniony z więzienia.
Wzorowe sprawowanie zresztą dość wątpliwe, gdyż są osoby określające go jako „niezłego
grypsera”. Rozpoczął studia na Politechnice Warszawskiej. Ożenił się. Urodziła mu się córka. Jak
sam twierdzi był nawet członkiem Solidarności. Tuż po zawieszeniu stanu wojennego otrzymuje,
mimo wciąż obowiązującego go zawieszenia kary, paszport i wyjeżdża do rodziny w Szwajcarii,
gdzie dostaje polityczny azyl.
Kilka lat później, w 1999 roku, Interpol aresztuje szanowanego biznesmena – Petera Vogla. Nasz
bohater przyjął wcześniej nazwisko matki i dorobił się sporych pieniędzy. Vogel sprowadzony
zostaje do Polski i... ułaskawiony przez ówczesnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego.
Vogel bywał już w kraju wcześniej wielokrotnie, lecz nikomu nie przyszło do głowy, by niepokoić
nietykalnego bankiera.
Peter Vogel został w marcu 2008 roku aresztowany po raz trzeci pod zarzutem prania brudnych
pieniędzy. Siedzi w areszcie. Wcześniej, bo w kwietniu 2006 roku, na wniosek emerytowanego
nauczyciela - Jana Jachecia, sprawą matury Filipczyńskiego zajęła się prokuratura w Katowicach.
Nie wiadomo jak zakończyło się śledztwo.
W roku 1981 działacze strzeleckiej Solidarności starali się dotrzeć do akt więźnia, które powinny
znajdować się w zakładzie karnym nr.1. Akta były już wtedy niedostępne i przeniesione,
najprawdopodobniej do Warszawy.
Ze względu na ochronę danych osobowych, nie można zajrzeć do arkusza ocen naszego bohatera,
które powinny znajdować się w strzeleckim liceum. Dyrekcja potwierdza tylko, że dokumenty o
takim uczniu w ogóle istnieją.
Rzecznik kuratorium oświaty w Opolu, Alicja Świątkowska-Podgórska: – Aby zweryfikować raz
wydaną maturę musiałoby zostać przeprowadzone postępowanie wyjaśniające i w jego wyniku
wykazane znamiona przestępstwa. Czysto hipotetycznie można rozważyć wtedy unieważnienie
egzaminu dojrzałości. Nigdy jednak nie spotkałam się z takim przypadkiem.
W lipcu 1999 wszczęta została wobec niego budząca kontrowersje procedura ułaskawienia ze strony minister Suchockiej zakończona ułaskawieniem w trybie nadzwyczajnym przez prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego.
Aleksander Kwaśniewski przyznał, że ułaskawił Filipczyńskiego ponieważ jego nazwisko znalazło się na liście prokuratora generalnego Hanny Suchockiej.
Dziennikarze TVN'u dotarli do informacji, które Peter Vogel przekazał wrocławskiej prokuraturze. Vogel miał zeznać, że w przetargu organizowanym przez władze Warszawy na zakup wagoników metra pod koniec lat 90. doszło do korupcji. Jeden z urzędników miasta wziął gigantyczną łapówkę, którą następnie dzięki Vogelowi ulokował w szwajcarskim banku Coutts. Peter Vogel był członkiem zarządu banku Coutts. Vogel powiedział to prokuratorom, gdy zatrzymano w marcu pod zarzutem prania brudnych pieniędzy. Dzięki tym zeznaniom Vogel wyszedł na wolność.Organizowany w 1998 roku i wart ponad 150 milionów dolarów przetarg na dostawę wagonów metra dla warszawskiego metra wygrała firma, która zaproponowała najtańszą ofertę, jednak - jak podaje TVN - technicznie o wiele gorszą od pozostałych.
Warszawą rządził wtedy Marcin Święcicki z Unii Wolności.
Tropy dziennikarskiego śledztwa prowadzą jednak do ówczesnego wiceprezydenta, którym był Jerzy Lejk. To on nadzorował przetarg, a dziś, co jeszcze bardziej bulwersuje, jest szefem stołecznego metra. Warto przypomnieć, że sypiący "kasjer lewicy" Peter Vogel to morderca. Tak naprawdę nazywa się Piotr Filipczyński i mając 17 lat zabił kobietę podczas napadu rabunkowego. W niejasnych okolicznościach i mimo negatywnej opinii wymiaru sprawiedliwości ułaskawił go prezydent Aleksander Kwaśniewski. Do dziś nie wyjaśniono, kto z ówczesnej Kancelarii Prezydenta pomagał Voglowi. Co ciekawe, wniosek w sprawie ułaskawienia Petera Vogla złożyła minister sprawiedliwości Hanna Suchocka z Unii Wolności, dziś ambasador Polski w Watykanie.Od wielu lat Vogel mieszka w Szwajcarii gdzie współpracuje z wieloma bankami. W imieniu polityków i przestępców lokowała tam pieniądze z afer i korupcji. Peter Vogel - jak podejrzewali śledczy - prowadził też tajne rachunki polityków lewicy. Podejrzewa się, że Vogel jest powiązany z ludźmi z byłych służb specjalnych z okresu PRL, które sterowały nim i umożliwiły życie pod nową tożsamością w Szwajcarii.