Umowę niemiecko-rosyjską z 8 września podpisano bardzo uroczyście, aby podkreślić jej epokowe znaczenie. Dlatego odbyło się to w asyście kanclerza Niemiec Gerharda Schroedera i prezydenta Rosji Władimira Putina. Przedstawiciele rosyjskiego Gazpromu oraz niemieckich koncernów EON i BASF podpisali w Berlinie porozumienie o budowie Gazociągu Północnego (NEGP), który przez Bałtyk połączy bezpośrednio Niemcy i Rosję. Schroeder uznał porozumienie za "historyczne wydarzenie". Przypomniał, że uroczystość w Berlinie odbywa się na pięć dni przed 50. rocznicą nawiązania po wojnie stosunków dyplomatycznych między RFN a ZSSR. Zapomniał przy tym o innej rocznicy, bowiem minęło 66 lat i 17 dni od podpisania jeszcze bardziej przełomowego dla dziejów Niemiec i Rosji paktu: Ribbentrop-Mołotow.
Zdaniem Schroedera na świecie jest niewiele narodów, które tak jak Niemcy i Rosjanie - ze względu na doświadczenia z historii - są świadome, że łączy je wspólna misja pokojowego rozwiązywania konfliktów. Kanclerz powiedział, że porozumienie z Rosją zapewni Niemcom "na całe dziesięciolecia" bezpieczeństwo energetyczne. Ocenił rozwój gospodarczy w Rosji pod rządami Putina jako "zapierający dech w piersiach".
Gazociąg po dnie Bałtyku będzie o co najmniej 6 miliardów dolarów droższy od drugiej nitki gazociągu jamalskiego, którego realizacja wpisana jest w polsko-rosyjską umowę gazową z 1993 roku. Budowa łącza podmorskiego odbędzie się więc ze szkodą dla konsumentów w krajach importujących rosyjski gaz, gdyż niewątpliwie to oni pokryją dodatkowe koszty inwestycji.
Jeśli dodamy do tego fakt, że Polska na skutek niedbalstwa (korupcji?), podpisując umowę na tranzyt gazu, zobowiązała się do nie pobierania opłat tranzytowych (około 1,5 mld USD rocznie plus VAT), to nader klarownie widać cele, jakie postawili sobie Rosjanie i Niemcy. Jednym z nich jest ominięcie infrastrukturalne Europy Środkowej. Z perspektywy rosyjskich interesów chodzi o stworzenie sytuacji, w której możliwe będzie odcięcie dostaw gazu do byłych krajów obozu sowieckiego, bez narażania na szwank relacji z poważnymi mocarstwami, takimi jak Niemcy.
Przed kilkoma laty Rosja oficjalnie ogłosiła program formowania międzynarodowej polityki z wykorzystywaniem zasobów energetycznych. Teraz ten program jest wcielany w życie za aprobatą kanclerza Niemiec. Rosja odcinała dostawy ropy do państw bałtyckich w okresie ich dążenia do niepodległości. Do dziś wykorzystuje ropociągi jako element nacisku na rząd Łotwy. W zeszłym roku odcięła dostawy gazu bez uprzedzenia na jeden dzień, chcąc dać nauczkę bratniemu przecież reżimowi Łukaszenki.
Miliony dolarów z rosyjskich firm energetycznych na Ukrainie wydano, aby wpłynąć na wynik wyborów prezydenckich na rzecz Wiktora Janukowycza. W Armenii, Bułgarii i na Węgrzech za rosyjskimi inwestycjami w sektorze energetycznym idą korupcja i wpływy polityczne. Także w Polsce istnieje grupa ludzi z establishmentu politycznego i gospodarczego, postrzeganych jako agenci Gazpromu w Polsce. Ujawniła to Komisja Orlenowska.
O tym, że Rosjanie mają wpływ na życie polityczne i gospodarcze w Polsce, nikogo nie trzeba przekonywać. Zresztą świadczą o tym wybuchające co chwila afery, jak chociażby ta ze światłowodem wzdłuż istniejącej nitki rurociągu jamajskiego, czy gra polityczno-korupcyjna wokół próby sprzedaży sektora naftowego. Nowy sojusz Niemiec i Rosji, dzisiaj określany jako "alians energetyczny", jest zaplanowanym działaniem skierowanym na zmianę politycznej mapy Europy, a także pierwszym ważnym krokiem, którego konsekwencją będzie zmiana strategicznego partnera Brukseli z Waszyngtonu na Moskwę. W opinii niemieckiego politologa Alexandra Rahra porozumienie o budowie Gazociągu Północnego, dające początek rosyjsko-niemieckiemu aliansowi energetycznemu, ma historyczne znaczenie. Rahr porównuje je do francusko-niemieckiej "wspólnoty węgla i stali", która dała początek Unii Europejskiej.
Jakby tego nie było dosyć, Europa jest gotowa to sfinansować. Udaje przy tym, że nie widzi zagrożenia, jakie to sprowadza na wszystkie kraje Środkowej Europy. Zdaniem szefa komisji ds. energii w Parlamencie Europejskim, Gilesa Chichestera, Polska nie powinna żałować, że nowy Gazociąg Północny z Rosji do Niemiec omija Polskę.
- Nie rozumiem, dlaczego Polacy naciskają, by mieć kolejny rurociąg, biegnący przez ich terytorium. Normalnie ludzie wolą nie mieć rurociągu ze względów ochrony środowiska - powiedział na dzień przed podpisaniem rosyjsko-niemmieckiej umowy Chichester, brytyjski konserwatysta.
- Rozumiem, że Polaków martwi to, że nie będą mieć kontroli nad tym rurociągiem. Ale przecież macie kontrolę już nad innymi, które przebiegają przez Polskę.
Trudno mi zrozumieć polskie stanowisko. Słyszałem, że jednym z powodów, dla których Polacy chcieliby mieć rurociąg na swym terytorium, byłaby możliwość odcinania dostaw - tak by lepiej negocjować warunki z Rosją. Ale to nie pomogłoby reszcie Europy, gdyby Polska odcięła takie dostawy - stwierdził Chichester, dając w ten sposób dowód swej ignorancji lub złej woli.
Budowa gazociągu o długości 1200 km z Wyborga pod Petersburgiem do Greifswaldu w Meklemburgii (na Pomorzu Przednim) ma się rozpocząć jesienią 2005 roku. Za pięć lat nową nitką ma popłynąć do Niemiec 27,5 mld metrów sześciennych gazu rocznie.
W przypadku rozbudowy gazociągu jego wydajność może wzrosnąć aż do 55 mld metrów sześciennych rocznie. Jak zaznaczył Putin, możliwa jest także budowa odgałęzienia do Holandii i Wielkiej Brytanii, dlatego również te państwa zachowują przezorne milczenie udając, że gazociąg bałtycki nie niesie ze sobą żadnych zagrożeń. Gazociąg Bałtycki to wyrok dla Polski. Od momentu, gdy popłynie pierwszy metr sześcienny gazu z Rosji do Niemiec, Polska będzie narażona na rosyjski szantaż energetyczny. Oznacza to też kolejny rozbiór tym razem gospodarczy nie tylko Polski ale i całej Europy przez Niemcy i Rosję, spełni się więc marzenie i testament Adolfa Hitlera o panowaniu Niemiec nad Europą w sojuszu z Rosją.
W Europie istnieją dwa realne źródła pozyskiwania gazu: Rosja i Skandynawia. Za rządów Jerzego Buzka we wrześniu 2001 roku PGNiG podpisał umowę z Norwegią. W latach 2008-2024 mieliśmy kupić stamtąd 74 mld m sześciennych gazu. W zamian pięć norweskich kompanii gazowych sfinansowałoby budowę 1100-kilometrowego rurociągu biegnącego po dnie Bałtyku do Niechorza. W marcu 2002 r. miały ruszyć prace związane z budową Baltic Pipe - łączącej bezpośrednio złoża duńskie z Polską. Według przyjętych ustaleń, roboty zakończyłyby się w listopadzie 2005 roku. Umowy ze Skandynawami od początku były atakowane przez opozycyjny wtedy SLD. Kiedy rząd Leszka Millera doszedł do władzy, natychmiast zawiesił ich realizację. Ostatecznie w grudniu 2003 roku zostały one zerwane. Podano dwa oficjalne powody: nadmiar gazu na polskim rynku w okolicach 2010 roku oraz niewypełnienie przez Norwegów warunku znalezienia odbiorców na dodatkowe 3 mld metrów sześciennych. Uznano więc, że lepiej zrezygnować z opcji skandynawskiej, niż potraktować umowy z Gazpromem jako uzupełnienie dostaw z Norwegii i Danii. Minęły trzy miesiące i nastąpiły skutki tamtego "sukcesu" - stanęliśmy na krawędzi katastrofy energetycznej. Spór między Rosją i Białorusią o ceny oraz kontrolę nad białoruskim monopolistą gazowym Biełtransgazem doprowadził do tego, że Polska przez 14 godzin była pozbawiona dostaw strategicznego surowca. To wystarczyło, by Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG) musiało zmniejszyć ilość dostarczanego gazu do zakładów chemicznych w Puławach, Policach, Tarnowie, Włocławku i Kędzierzynie. Musiały one ograniczyć swoją produkcję, niektóre prawie o połowę. Gdyby przerwa w dostawach trwała 24 godziny, poważne problemy dotknęłyby praktycznie cały duży przemysł. Na szczęście uniknęliśmy najgorszego. Zapasy, dostawy z krajowych źródeł oraz gaz płynący przez Ukrainę i z Norwegii (przez Zgorzelec) wystarczyły, aby zaspokoić potrzeby odbiorców indywidualnych.
Faktycznym jednak powodem do zerwania umowy z Norwegią przez rząd SLD było niezadowolenie Moskwy z tego kontraktu, która w tym czasie prowadziła tajne rozmowy z Berlinem [ za plecami Unii Europejskiej] odnośnie innego rurociągu, którego trasa kolidowała z trasą polsko-norweskiego rurociągu a ponadto uniezależnienie się Polski od dostaw rosyjskich było też niezgodne z interesami Moskwy a także Berlina. Rosja więc uruchomiła swoich agentów w Polsce którzy za pieniądze Gazpromu kupowali i korumpowali polskich polityków i urzędników z pełnym sukcesem, doprowadzając do sabotażu umowy pomiędzy Polską i Norwegią.