Andrzej Kolikowski, ps. „Pershing” (ur. 1954 w Ołtarzewie, zamordowany 5 grudnia 1999 w Zakopanem) – lewak, przestępca - biznesmen w latach 90. lider gangu pruszkowskiego. Urodził się w 1954 r. w niewielkim Ołtarzewie w województwie mazowieckim. Skończył zawodówkę przy Ożarowskiej Fabryce Kabli i tam też dostał swoją pierwszą pracę.
Był tam Przewodniczącym Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej (ZSMP).
Potem zarabiał na życie jako kierowca, trenował też piłkę nożną i zapasy. Już jako gangster często podkreślał, że pochodził z ubogiej rodziny i do wszystkiego musiał dojść sam.
W latach 80. Kolikowski otworzył wspólnie z Wańką nielegalny dom gry, który przynosił bardzo duże dochody. Jednocześnie zaczął zajmować się odzyskiwaniem długów.
Dzięki swoim interesom szybko nawiązał kontakty z innymi gangsterami. Wtedy też zaczęły się jego problemy z prawem. W 1994 r. Pershing stanął przed warszawskim sądem, ponieważ był oskarżony o wymuszenie. – Potem media wykreowały go na bandziora – mówił świadek koronny Jarosław Sokołowski w emitowanym w telewizji TVN dokumencie „Alfabet Mafii”.
Mimo pobytu w więzieniu Pershing stał się wpływową osobą. Obracał się w środowisku ówczesnych gwiazd i polityków. Utrzymywał kontakty m.in. z Ireneuszem Sekułą, Jackiem Dębskim. czy Bogusławem Baksikiem. Jego przyjacielem był też najbardziej znany polski jasnowidz Krzysztof Jackowski.
Przyjaźnił się z czołowymi politykami Okrągłego Stołu!
Andrzej Kolikowski czerpał z życia, ile się dało. Lubił pokazywać się na imprezach w otoczeniu pięknych kobiet. Codziennie pojawiał się w kasynie hotelu Mariott, bo hazard był jego ulubioną rozrywką. Pershinga można było też spotkać na torze wyścigów konnych na Służewcu. Gangster był również stałym gościem nocnego klubu w warszawskim Hotelu Polonia. Zazwyczaj robił tam interesy, ale często też relaksował się i zamawiał indywidualny strip-tease.
Haracze wymuszał skąd się tylko dało. Od restauratorów i właścicieli kawiarni, hurtowni, komisów samochodowych, od agencji towarzyskich. Stawki, w zależności od rodzaju interesu, wahały się od 500 do tysiąca dolarów miesięcznie. Duże zyski czerpał też z odzyskiwania długów, gdyż brał 50 procent od odzyskanej kwoty. Nie przyjmował zleceń niższych niż pięć tysięcy dolarów.
Oczywiście, nie on sam zajmował się zarówno ściąganiem haraczy, jak i długami. Miał wyspecjalizowane w obu tych "branżach" grupy. Były do jego dyspozycji 24 godziny na dobę, ale pozostawały też na jego garnuszku. W rozliczeniach ze swoimi "pracownikami" był solidny i szczodry. To nie jego opinia, lecz członków jego licznych grup.
W apogeum swojego przywództwa miał na usługach ponad 100 ludzi, gotowych na jedno zawołanie wypełniać każde jego zlecenie. W tym czasie zajmował się już przemytem alkoholu i papierosów oraz kradzionych na Zachodzie samochodów, rozprowadzaniem alkoholu z nielegalnych źródeł, kontrolą hazardu, czyli ściąganiem haraczu z automatów zręcznościowych do gier, z tzw. jednorękich bandytów.
Interesował się boksem, a w szczególności kibicował Andrzejowi Gołocie. Pershing znał boksera na długo przed rozpoczęciem jego kariery w USA. Zdaniem niektórych członków grupy pruszkowskiej Gołota był jego ochroniarzem. Sam bokser zaprzecza, choć nie ukrywa, że przyjaźnił się z Pershingiem. Kolikowski jeździł na wszystkie walki Gołoty. Podczas nich zawsze zasiadał w pierwszym rzędzie. Często miał ze sobą kwiaty, które po walce, niezależnie od wyniku, wręczał bokserowi. Do dziś nie wiadomo, w jaki sposób Pershing z taką łatwością otrzymywał wizy wjazdowe. Podejrzewano, że współpracuje z polską policją, a może nawet FBI.
Początek lat 90. Upalne popołudnie, piękne lato w Ożarowie pod Warszawą. Willa Andrzeja K., "Pershinga", uchodzącego za bossa gangu pruszkowskiego. Z tyłu piętrowego, okazałego domu, w części posesji niewidocznej z ulicy, niewielki przydomowy basen. Pławi się w nim ścigany przez policję i prokuraturę listami gończymi Andrzej Gołota. Prokuratura oskarża go, że po pijanemu, mając pistolet w ręku, groził nieznanemu sobie mężczyźnie w toalecie restauracji we Włocławku. Młoda, atrakcyjna, przypominająca lalkę Barbie, konkubina "Pershinga" przynosi Gołocie drinka z lodem i stawia na brzegu basenu, a sama siada na leżaku.
Boksem Pershing interesował się jednak na wiele lat przed sukcesami Gołoty. Odwiedzał warszawską halę gwardii, kiedy w Polsce nie było jeszcze zawodowców, a rywalizowano wyłącznie w tzw. boksie amatorskim.
Mimo niezwykle intensywnego i pełnego napięcia życia, prowadzonego przez "Pershinga", przetrwała jego fascynacja Gołotą. Kiedy naszemu najbardziej znanemu pięściarzowi udało się uciec do Stanów Zjednoczonych, gdzie - jak wiemy - zrobił sporą karierę, na każdej walce Gołoty o mistrzostwo świata w USA "Pershing" siedział blisko ringu. Tam też podobno odezwała się jego żyłka do hazardu.
Zamierzał w przyszłości "ustawiać" wyniki walk bokserskich rozgrywanych w Stanach i czerpać zyski z nielegalnych zakładów bukmacherskich. Tak jak to przez lata robił na warszawskim Służewcu. Był tam prawdziwym królem ustawiania gonitw.
Dżokeje będący faworytami poszczególnych gonitw zawierali niepisaną umowę z przedstawicielem "firmy Pershing", zgodnie z którą musieli przegrać wyścig. Kiedy zamiast nich wygrywał fuks, zarabiali często kilka razy więcej niż wynosiła nagroda za zwycięstwo.
Służewiec i weekendowe gonitwy latem były prawdziwym żywiołem "Pershinga". Innym, jak sam kiedyś mi się przyznał, było odzyskiwanie długów. Stało się ono jego trzecią pasją, obok dwóch wcześniejszych - wyścigów konnych i ruletki. Jednym z powodów, dla których polubił "długi", było to, że odzyskując je, mógł swobodnie stosować brutalne sposoby, gdyż miał pewność, że sterroryzowany właściciel hurtowni czy firmy przewozowej nie pójdzie na policję czy do prokuratury, bo tam nie potrafiłby wytłumaczyć źródła pochodzenia jego pieniędzy.
Był w gangu pruszkowskim jednym z pierwszych, który próbował "czyścić brudne pieniądze" w legalnych, własnych biznesach. Łączył swoje zainteresowania z interesami.
Taką dziedziną była muzyka disco polo, w której był zakochany. W drugiej połowie lat 90. niemal zmonopolizował zyski z tej branży. Zaczął od inwestowania już na początku lat 90. Promował koncerty i zespoły, zakładał firmy tłoczące płyty z tym rodzajem muzyki. Jedną z takich firm założył na Wybrzeżu w 1998 r.
Jak twierdzą niektórzy, pewnie nie bez racji, zgubiła go nadmierna ambicja, by wybić się na niezależność od starej gwardii pruszkowskiej. Zginął w wyniku egzekucji, jakiej dokonano 5 grudnia 1999 r. Został zastrzelony przez znanych sobie dwóch innych gangsterów, na ulicy pod karczmą "Szymoszkowa" w Zakopanem, zanim zdążyło wyparować z niego zmęczenie po szusowaniu na stokach góry o tej samej nazwie co karczma.
Kiedy Gołota dowiedział się o śmierci swego przyjaciela, powiedział: "Dogonił go jego zawód. Ale zawsze wiedział, czym ryzykuje".
Andrzej Kolikowski miał wielu wrogów. W latach 90. przeprowadzono trzy nieudane zamachy na jego życie. W jednym z nich ranny został ochroniarz gangstera o pseudonimie „Florek”. 5 grudnia 1999 r. Pershing został zamordowany w Zakopanem. Za zbrodnię skazani zostali Ryszard Bogucki, który do dziś nie przyznaje się do tego czynu oraz Ryszard Niemczyk.
Świadkiem zabójstwa Pershinga była Patrycja.R - 21-letnia wówczas kochanka Pershinga, studentka marketingu ze Szczecina. To właśnie ona była z gangsterem na nartach w Zakopanem – w miejscu, które przez mafię uznawane było dotychczas za teren neutralny i tym samym taki, w którym nie powinno dochodzić do porachunków. Kiedy zabójcy zastrzelili Pershinga, studentka wyjęła z kieszeni jego spodni telefon i złamała kartę sim. Policja próbowała odtworzyć zapisane na niej numery telefonu.
Pomimo obecności wielu kobiet w życiu Pershinga najważniejszą osobą była córka Magda. Zawsze powtarzał, że jego dziecko będzie miało lepsze życie niż on sam. Magda studiowała hotelarstwo. Miesiąc przed śmiercią zabrał córkę w podróż po Stanach Zjednoczonych. Nocowali w luksusowych hotelach m.in. w Las Vegas. Pershing chciał kupić córce pensjonat na Mazurach, aby nauczyła się prowadzić własny biznes. Nie zdążył. Tak samo jak zalegalizować wszystkich swoich biznesów do czego stopniowo zmierzał.
Sprawcy zabójstwa szybko odjechali z miejsca przestępstwa, Policji nie udało się ich zatrzymać, pomimo zarządzonej blokady dróg. Zgodnie z zeznaniami świadka koronnego i uczestnika zabójstwa Adama K., ps. „Dziadek” oraz innymi relacjami i dowodami, do Kolikowskiego strzelał Ryszard Bogucki. W morderstwie uczestniczył również Ryszard Niemczyk, ps. „Rzeźnik”, który dla odwrócenia uwagi strzelał z broni automatycznej w powietrze. Trzej przestępcy przybyli do Zakopanego pod fałszywymi nazwiskami.
W 2003 Sąd Okręgowy w Nowym Sączu skazał Ryszarda Boguckiego na karę 25 lat pozbawienia wolności za zabójstwo Kolikowskiego, natomiast Mirosława Danielaka, ps. „Malizna” – na karę 10 lat pozbawienia wolności za zlecenie tego morderstwa. Sąd uznał, że powodem zabójstwa była chęć zajęcia przez sprawców wyższej pozycji w gangu pruszkowskim. W 2004 Sąd Apelacyjny w Krakowie utrzymał wyrok w mocy. W 2006 Sąd Najwyższy oddalił kasacje obrony obu przestępców jako „oczywiście bezzasadne”. W 2007 Sąd Okręgowy w Bielsku-Białej uznał Ryszarda Niemczyka winnym zarzucanych mu 13 czynów, w tym udziału w zabójstwie Kolikowskiego, i skazał go na karę 25 lat pozbawienia wolności. W 2008 wyrok w mocy utrzymał Sąd Apelacyjny w Katowicach. W tym samym roku Sąd Najwyższy oddalił kasację obrony.