Serwis poświęcony elitom politycznym w Polsce po 1989 roku (Okrągły Stół)
„Katia dla Windows" - Pierwsza afera Centrozapu

Operacja „Katia dla Windows” była przygotowana perfekcyjnie – łańcuszek pośredników, spółki założone w „rajach podatkowych” i banki w egzo­tycz­nych krajach. Badali ją funkcjonariusze Urzędu Ochrony Państwa. Okazało się, że jednym z ogniw afery były spółki, przez które przepływały – w połowie lat 90. ubiegłego wieku – dyskietki z oprogramowaniem. Firmy Hacosan i Protex Poland z Warszawy kupiły prawa autorskie do produkcji pro­gra­mu „Katia dla Windows”, rosyjskojęzycznej wersji aplikacji dla właścicieli hurtowni.

Mający status zakładu pracy chronionej Hacosan rzeczywiście zajmował się kopiowaniem dyskietek z nieistniejącym programem „Katia dla Win­dows”. Część praw autorskich miano kupić w Liechtensteinie od firmy, która była powiązana z jednym z oskarżonych. Dzięki temu pod pretekstem zobowiązań finansowych dokonywano zagranicznych transferów pieniędzy ze zwrotu VAT.

Śledczy szybko ustalili, że spółka Hacosan wystawiła dla firmy MSP, której prezesem był Sergiusz W., 14 faktur na sprzedaż programu „Katia dla Windows”. Kolejne trzy faktury dla MSP Sp. z o.o. wystawiła firma „MSP – Informatyka bez granic” Sp. z o.o. w Warszawie. Obie spółki miały siedzibę pod tym samym adresem. Zakupione w Hacosan i „MSP – Informatyka bez granic” programy „Katia dla Windows” spółka MSP wyeksportowała do firm: Abantas UAB w Wilnie oraz T.O.O. Grebo w Tuapse i Nowoczerkasku w Rosji. Do Wilna dyskietki trafiały drogą lotniczą od razu z Warszawy, zawsze przez Wiedeń.

Litewskie firmy potwierdzały otrzymanie towaru, a firma Centrozap (grupa hutnicza, która w czasach PRL zajmowała się także nielegalnym handlem bronią) wystawiała fakturę za pośrednictwo. Po dotarciu na miejsce „Katia” była przepakowywana i za znacznie mniejsze pieniądze sprzedawana np. w Singapurze lub Hongkongu albo niszczona.

Centrozap SA był jedynie pośrednikiem przy eksporcie na Litwę dyskietek z programem. W sumie firma MSP wysłała za granicę 11850 sztuk programu wartości ponad 6 mln dol. Z tytułu zwrotu podatku VAT za eksport programu „Katia dla Windows” tylko ta spółka dostała 3,2 mln zł. Jedną z firm, za pośrednictwem której dokonano fikcyjnego eksportu programu „Katia dla Windows”, była właśnie MSP Sp. z o.o. z Warszawy.

Powstała w 1990 roku. Jej właścicielami byli: Sergiusz W., Marek G. i Piotr S. Urząd Kontroli Skarbowej w Warszawie przeprowadził kontrolę w MSP. Stwierdzono, że spółka MSP nie posiada oryginałów dokumentów zakupu programu w okresie od sierpnia do grudnia 1994 r., gdyż zostały zalane kwasem siarkowym i zniszczone.

Tak jak w przypadku innych firm biorących udział w nielegalnej operacji – krążyły jedynie faktury. Dyskietki z programem stanowiły „zasłonę dymną” dla tych operacji finansowych. Nawet jeśli je wysyłano, to kosztowały ułamek zagarniętej kwoty. Podczas śledztwa wielokrotnie natykano się na informacje wskazujące na to, ze była to operacja „zielonych” służb. Jej celem było zarobienie pieniędzy dla nich. Nigdy nie udało się odzyskać milionów dolarów wytransferowanych poprzez Bank Handlowy na zagraniczne konta.

Gra na przedawnienie - To w części wyjaśnia, dlaczego śledztwo dotyczące afery wyłudzenia ponad 25 mln złotych podatku VAT w czasie fikcyjnego eksportu programu komputerowego „Katia dla Windows” do Rosji i Tadżykistanu trwało aż pięć lat. Oprogramowanie było bezwartościowe, ale oficjalnie wartość dostawy wynosiła 45 mln dol. W transakcjach uczestniczył łańcuch firm, m.in. z Wiednia i Liechtensteinu – pieniądze były transferowane np. do Malezji, a prowizje – jak się potem okazało – trafiały do pracowników wojskowych służb zatrudnionych „pod przykryciem” w Centrozapie.

Prokurator oskarżył Mirosława G., Jacka G., Konrada G. i Karola G. o to, że od kwietnia 1994 roku do października 1995 roku dokonali wielu oszustw finansowych w związku z fikcyjnym eksportem „Katia dla Windows”. Dzięki temu mieli otrzymać zwrot podatku VAT. Zdaniem prokuratury narazili Skarb Państwa na straty wysokości ponad 25 mln zł. Razem z nimi na ławie oskarżonych zasiadło troje byłych pracowników Centrozapu, bo spółka ta pośredniczyła w eksporcie programu do krajów byłego ZSRR.

Akt oskarżenia trafił do Sądu Rejonowego w Katowicach we wrześniu 2000 roku. Wszyscy sędziowie jednak zażądali wyłączenia ich z orzekania. Żona Romana D., jednego z oskarżonych pracowników Centrozapu, była w latach 80. przewodniczącą wydziału karnego w tym sądzie, a teraz jest adwokatem. Miesiąc później Sąd Okręgowy przychylił się do wniosku sędziów i skierował sprawę do sądu w Bytomiu. Akta sprawy w momencie przekazania jej z prokuratury do sądu liczyły prawie 200 tomów.

Zaskoczenie wywołał wybór bytomskiego sądu, który miał wtedy duże zaległości w rozpatrywaniu spraw karnych. Jednak sąd ten także nie chciał zajmować się skomplikowaną sprawą „Katii dla Windows” – prezes sądu zwrócił się w listopadzie 2000 r. do Sądu Okręgowego w Katowicach, aby przekazano ją do Sądu Rejonowego w Warszawie. Uzasadniał to tym, że mieszka tam czterech oskarżonych i 23 świadków. Bezskutecznie. Wniosek trafił do Sądu Apelacyjnego w Katowicach i 4 kwietnia 2001 r. został odrzucony. Prokurator Jacek Więckowski, który jest autorem aktu oskarżenia, pisał: „Cała dotychczasowa aktywność sądu I instancji nakierowana jest na to, aby nie rozpocząć rozpatrywania sprawy karnej”.

Proces przed Sądem Rejonowym w Bytomiu przez ponad rok nie mógł się rozpocząć z powodów proceduralnych. Kiedy wreszcie ruszył – trwał 7 lat! W 2005 roku po raz pierwszy zapadł wyrok. Panowie G. zostali skazani na kary więzienia, byli pracownicy Centrozapu – uniewinnieni. Prokuratura wniosła apelację od wyroku i proces ruszył od nowa przed Sądem Okręgowym w Katowicach. Tam w listopadzie 2011 roku zapadł nieprawomocny wyrok. Prokuratura i oskarżeni wnieśli apelację do Sądu Apelacyjnego.

Kluczem do wyjaśnienia tej sprawy okazali się czterej panowie G., a wła­ś­ci­wie ich życiorysy. Od samego początku śledczy byli pewni, że „panowie G.” są powiązani z wojskowymi służbami specjalnymi. – O tym świadczy skala działania, a także to, że afera z „Katią” nie była ich pierwszym sposobem na wyłudzenie pieniędzy z budżetu. Podobna historia odbyła się z ich udziałem w Krakowie i na Wybrzeżu.

Czy nad oskarżonym Romanem D. z Centrozapu został rozłożony pa­ra­sol ochronny? Śledztwo w tej sprawie prowadziła delegatura UOP w Ka­to­wi­cach. Nieoficjalnie wiadomo, że to on poinformował służby o całym pro­ce­de­rze. Na co liczył?

Jesteśmy niemal pewni, że D. przyszedł do nas w 1995 r. po tym, jak zorientował się, jaka jest skala afery i jakie osoby są w nią zamieszane. Najbardziej nas zdziwiło to, że potem bez problemu podobny przekręt odbył się w tej samej spółce z radiometrami, które eksportowano na zachód – powiedziała osoba zorientowana w kulisach ówczesnego śledztwa.

Celowe zatopienie Centrozapu

Czy to agenci wojskowych służb specjalnych doprowadzili do spe­ta­ku­lar­ne­go upadku katowickiego Centrozapu, by ukryć, że wcześniej wy­pro­wa­dzo­no z niego co najmniej 100 milionów złotych? Teza ryzykowna, ale jest pewien trop. W raporcie o likwidacji WSI wyszło na jaw, że w Centrozapie pracowało 19 agentów Wojskowych Służb Informacyjnych, dwa razy więcej niż w Stalexporcie i znacznie więcej niż w Bumarze (12), który działa w branży zbrojeniowej.

Okazało się, że to wojskowe służby specjalne stały za utworzeniem w Düsseldorfie w Niemczech Funduszu Rozwoju Eksportu (FRE), a potem za niezgodnym z prawem korzystaniem z jego pieniędzy. Fundusz był własnością Centrozapu, który nie mógł się później doliczyć prawie miliona euro. Prokuratura wojskowa ustaliła, że 19 agentów WSI, działających w Centrozapie, to jedynie współpracownicy WSI, osoby cywilne, więc nie podlegają wojskowemu wymiarowi sprawiedliwości.

Z dokumentów, wynika, że Fundusz Rozwoju Eksportu działał już w latach 80. ubiegłego stulecia, a powołany został m.in. w celach promocyjnych. Na koncie w Niemczech były pieniądze, z których wypłacano diety dla polskich delegacji (w kwotach od 2 do 5 tys. marek), a także wynagrodzenia i prowizje dla zagranicznych partnerów (od 15 do 30 tys. marek). Procedura była prosta: „diety” wypłacano na polecenie telefoniczne wydawane przez ówczesnego szefa Centrozapu. Nie wymagano pokwitowania tej kwoty ani przedstawienia rozliczeń.

Fundusz został zlikwidowany w 2000 roku, ale nie wszystkie wydatki zostały rozliczone, bo brakuje dokumentów, a byli prezesi firmy w pi­sem­nych wyjaśnieniach albo zasłaniają się niepamięcią, albo po­uf­noś­cią ówczesnych porozumień.

Wątek finansowania służb specjalnych z pieniędzy Centrozapu SA pojawił w sprawie karnej, dotyczącej próby bezprawnego wykupienia akcji spółki za jej własne pieniądze na przełomie lat 1999–2000. W roli nabywcy występowała nic nieznacząca, zadłużona Agencja Węgla i Stali w Ka­to­wi­cach, a w tle – Konsorcjum Finansowo-Inwestycyjne Colloseum.

Po wykryciu przez UOP afery „Katii dla Windows” Centrozap wpadł w poważne kłopoty finansowe. W 2000 roku Urząd Kontroli Skarbowej w Katowicach zarzucił firmie „pozorność transakcji”. Inspektor Urzędu Kontroli Skarbowej na podstawie materiałów prokuratorskiego śledztwa stwierdził, że skoro oskarżeni o udział w aferze są jej pracownicy, to spółka brała udział w wyłudzaniu podatku VAT. Fiskus doprowadził do upadku giełdowej spółki. Nałożył na Centrozap karę – ponad 80 mln zł wraz z odsetkami. Podobną karę spółka otrzymała za handel radiometrami (ponad 25 mln złotych), podczas którego zastosowano podobny mechanizm wyłudzeń. Centrozap SA zmienił nazwę na Ideon i skierował sprawę do sądu – ten uznał, że państwo ma zapłacić firmie prawie 30 milionów złotych odszkodowania.

Sąd Rejonowy w Katowicach w 2012 roku skazał Mariusza S., byłego wiceszefa katowickiej delegatury UOP, za utrudnianie śledztwa w tzw. aferze Centrozapu. Po zatrzymaniu w 2001 r. bronił go ówczesny premier Jerzy Buzek, doprowadzając do dymisji Lecha Kaczyńskiego pełniącego wówczas funkcję ministra sprawiedliwości.

Doniesienie do Urzędu Ochrony Państwa złożył jeden z pracowników Centrozapu, który podejrzewał, że z firmy wypływają wielkie pieniądze, stanowiące nielegalne źródło finansowania WSI – straty oszacowano na ok. 100 mln zł. Chodziło o sprzedaż przez Centrozap radiometrów oraz rosyjskojęzycznego oprogramowania o nazwie Katia do Hongkongu, Singapuru i Tadżykistanu. Oprogramowanie było bezwartościowe, ale oficjalnie wartość dostawy wynosiła 45 mln dol. W transakcjach uczestniczył łańcuch firm, m.in z Wiednia i Liechtensteinu – pieniądze były transferowane np. do Malezji, a prowizje do oficerów WSI zatrudnionych w Centrozapie.

Z raportu z likwidacji WSI wynika, że Centrozap był pod ochroną wy­wia­du wojskowego i pracowało w nim 19 oficerów WSI.

Szefem firmy był wtedy Ireneusz Król, kilka lat później jeden z liderów katowickiej Platformy Obywatelskiej.

Według prokuratury kpt. Mariusz S. rozkazał podwładnym, by zbierali materiały niezwiązane bezpośrednio ze śledztwem, potem polecił wyłączyć je z akt postępowania. Miał też grozić naczelnikowi wydziału śledczego katowickiej delegatury UOP zwolnieniem z pracy, jeśli byłemu pre­ze­so­wi Centrozapu Henrykowi M. zostaną postawione zarzuty. Prokuratorzy podejrzewali również, że spotkał się z Henrykiem M., by uprzedzić go o możliwym zatrzymaniu. Gdy śledczy zażądali dostępu do materiałów UOP-u, w tym do służbowego komputera, S. odmówił, co ostatecznie spowodowało jego zatrzymanie i aresztowanie. Kiedy od tej decyzji odwołał się jego obrońca, areszt został uchylony. Co ciekawe, w trzyosobowym składzie sędziowskim, który podjął tę decyzję, był sędzia Ryszard Milewski, który dał się poznać jako dyspozycyjny sędzia (nagranie rozmowy Milewskiego z rzekomym urzędnikiem z Kancelarii Premiera Donalda Tuska w sprawie aresztu Marcina P., prezesa Amber Gold upubliczniła we wrześniu „Gazeta Polska Codziennie”).

W 2001 r. w obronie S. wystąpili szefowie innych delegatur UOP-u, którzy za niego poręczyli. Ówczesny koordynator służb specjalnych Janusz Pałubicki zarzucił prokuraturze łamanie prawa, a premier Jerzy Buzek stwierdził, że działania śledczych naruszyły spokój społeczny i zmniejszyły poczucie bezpieczeństwa, a nawet przeszkadzają w chwy­ta­niu przestępców.

Jerzy Buzek TW Karol
Premier Jerzy Buzek TW Karol odpowiedzialny za aferę

Odpierając zarzuty, Lech Kaczyński, ówczesny minister sprawiedliwości, w liście do premiera Buzka napisał:
„Na słowa potępienia, a nawet dymisję, zasłużyłbym wtedy, gdybym powstrzymał działania wymiaru sprawiedliwości wobec oficera UOP, lub też nakazał czynności, które mogłyby pracę tego wymiaru sprawiedliwości utrudnić. Nie uczyniłem tego, a więc wywiązałem się z moich konstytucyjnych obowiązków. Niestety, po zatrzymaniu funkcjonariusza UOP miały miejsce wydarzenia, które wskazują na to, jak słabo umocowana jest w Polsce ciągle praworządność, jak mocno oddziałują wzorce dawnego systemu. Z najwyższym zdumieniem konstatuję, że Pan Premier nie tylko nie ukrócił działań w oczywisty sposób kwestionujących zasady praworządności i nie wyciągnął wniosków wobec ich sprawców, ale w dużej mierze je poparł, chociażby poprzez wyrażanie chęci złożenia poręczenia”.

Premier Jerzy Buzek (TW-Karol) zdymisjonował Lecha Kaczyńskiego z funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Osta­tecz­nie Mariusz S. został skazany na rok i trzy miesiące więzienia w za­wie­sze­niu oraz grzywnę. Po latach okazało się, że śp. Lech Kaczyński miał rację.

Lech Kaczyński zdobył sławę:
Sprawa Centrozapu miała wpływ na wybór Kaczyńskieg na prezydenta. Lech Kaczyński był w rządzie Jerzego Buzka ministrem sprawiedliwości. W tamtym czasie toczyło się śledztwo związane z realizowanym przez Centrozap kontraktem dotyczącym wysyłki rosyjskojęzycznego opro­gra­mo­wa­nia na Wschód. Śledztwo prowadziła katowicka delegatura Urzędu Ochrony Państwa. Ówczesny wiceszef delegatury kapitan Mariusz Sz. spotkał się z prezesem Centrozapu Henrykiem M. Podejrzewano, że kapitan uprzedził prezesa o rychłym zatrzymaniu. O spotkaniu po­wia­do­mio­no Kaczyńskiego, który zażądał, by kapitana Sz. aresztowano. Za kapitanem wstawili się koordynator spec służb Janusz Pałubicki i Konstanty Miodowicz (były dyrektor Zarządu Kontrwywiadu UOP szef sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych). Kaczyński błyskawicznie został zdy­mi­sjo­no­wa­ny, lecz zyskał sławę jedynego prawego i sprawiedliwego po­li­ty­ka RP Sława ta pozwoliła mu zostać najpierw prezydentem War­sza­wy, a potem kraju.

Co się działo z Mariuszem Szekielem? Po wybuchu afery na własną prośbę („kierując się troską o reputację służby") odszedł z UOP, tracąc wszelkie przywileje socjalne i emerytalne. Poszedł do biznesu – dziś pracuje w jednym z prywatnych banków.

Milion dolarów łapówki (Druga afera Centrozapu)

Tyle miało kosztować załatwienie przejęcia pakietu kontrolnego akcji Centrozapu. Wiceszef III NFI Marek M. zdążył odebrać połowę tej sumy, ale do sfinalizowania transakcji nie doszło, bo został zatrzymany przez policję.

Gigantyczna afera związana z katowickim Centrozapem, Centralne Biuro Śledcze, na polecenie prokuratury apelacyjnej w Łodzi, zatrzymało dwóch uczestników jednego z największych skandali łapówkarskich. W War­szawie funkcjonariusze ujęli Marka M., wiceprezesa III Narodowego Funduszu Inwestycyjnego. W tym samym czasie inna grupa zatrzymała w Chorzowie Henryka M., byłego prezesa Centrozapu. - Podczas śledztwa ustalono, że w 1999 r. Marek M. przyjął pół miliona dolarów łapówki w zamian za umożliwienie jednej ze śląskich firm zakupu pakietu kontrolnego akcji Centrozapu SA. Z kolei ówczesny szef Centrozapu zgodził się na oszustwo pod warunkiem zagwarantowania mu pozostania na stanowisku i zażądał wpisania do umowy klauzuli o milionie złotych odszkodowania w razie rozwiązania umowy. Łapówkę mieli wręczyć przedstawiciele Agencji Węgla i Stali, spółki zależnej od Centrozapu. Według śledczych, Marek M. zażądał miliona dolarów, umawiając się z AWiS na zasadzie - połowa sumy teraz, a druga po zakończeniu transakcji. Przejmując pakiet kontrolny Centrozapu, ówczesny zarząd spółki mógł dokonać bezpiecznie wielu przekrętów gospodarczych. Transakcję próbowano sfinalizować za po­mo­cą operacji na rynku wierzytelności. To miało być przestępstwo doskonałe. Na początku 1999 r. pojawiły się informacje, że III NFI będzie zbywać pakiet kontrolny akcji Centrozapu. Pierwsza zgłosiła się AWiS. W czer­w­cu 1999 r. podpisano umowę, zgodnie z którą do końca sierpnia AWiS miał wpłacić na konto NFI 10 mln zł, a do grudnia kolejne 40 mln zł. Agencja nie miała jednak wystarczającej sumy. Jej szefowie postanowili obejść prawo i na własną rękę zdobyć potrzebną kwotę. Chcieli przejąć od Węglozbytu warte 10 mln zł wierzytelności huty Katowice, a następnie odsprzedać je Centrozapowi. Do sfinalizowania transakcji posłużono się zależną od AWiS firmą Kolshand. Węglozbyt zgodził się na sprzedaż wierzytelności Kolshandowi, jednak zażądał gwarancji finansowych. Marek M., prze­wod­ni­czą­cy rady nadzorczej Centrozapu, polecił jego prezesowi podpisanie weksla o wartości 10 mln zł. Transakcja doszła do skutku, jednak Węglozbyt nie zobaczył ani grosza. Kolshand natychmiast przelał je na konto III NFI jako pierwszą ratę kupna akcji Centrozapu. Machlojki wokół jednej z największych śląskich firm zwróciły uwagę funkcjonariuszy Urzędu Ochrony Państwa. Już na początku 2000 r. UOP zaczął zbierać dowody. W czerwcu specsłużby zwróciły się do prokuratury z wnioskiem o are­szto­wa­nie prezesów i kilku osób z rady nadzorczej. Z niejasnych powodów akcję przekładano, i dopiero w kwietniu 2001 r. ujęto oszustów. Za kraty trafili wtedy Henryk M., Adam P. (były dyrektor finansowy Centrozapu), Robert S. (wiceprezes AWiS), Piotr P. (wice­prezes Kolshand) oraz Marek M. (wice­prezes Trinity Management, firmy zarządzającej III NFI, a zarazem były szef rady nadzorczej Centrozapu). Od razu wybuchła afera, bo UOP i Pro­ku­ra­tu­ra Okręgowa w Katowicach zaczęły się wzajemnie oskarżać o utru­dnia­nie śledztwa. W czerwcu 2001 r. zatrzymano Mariusza Szekiela, wiceszefa katowickiej delegatury UOP. Prokuratura zarzuciła mu utru­dnia­nie po­stę­po­wa­nia w sprawie Centrozapu, przekroczenie uprawnień i zdradę informacji związanych ze śledztwem.