Serwis poświęcony elitom politycznym w Polsce po 1989 roku (Okrągły Stół)
Lech Grobelny
Lech Grobelny

Lech Grobelny (ur. 18 czerwca 1949 roku w Warszawie, zm. prawdopodobnie 28 marca 2007 roku w Warszawie) – aferzysta, przedsiębiorca, założyciel Bezpiecznej Kasy Oszczędności.

Ukończył studia na Wydziale Me­cha­nicz­nym, Elektrycznym i Lotnictwa Politechniki Warszawskiej, działał w tym czasie w komunistycznym ZSP. Za czasów PRL był właścicielem studia fotograficznego. Pierwsze wielkie pieniądze zarobił pod koniec lat 70. i na początku lat 80., handlując w całej Polsce obrazkami z fotografią Jana Pawła II. Utworzył następnie zakład obróbki fotograficznej AFT (Art-Foto Projekt) i sieć w całej Polsce.

W 1988 roku założył spółkę Dorchem Sp. z o.o. (był prezesem jednoosobowego zarządu), początkowo handlująca chemikaliami fotograficznymi, a po transformacji ustrojowej będącą właścicielem sieci kantorów wymiany walut. Największy rozgłos przyniosła mu Bezpieczna Kasa Oszczędności - parabank zbierający długoterminowe pożyczki od ludności i oferujący znacznie wyższe oprocentowanie niż lokaty w PKO BP. Grobelny, osobiście reklamujący swoje przedsięwzięcie, stał się wówczas znaną osobą życia publicznego.

Utrzymywał też kon­tak­ty z przes­tęp­czoś­cią zor­ga­ni­zo­wa­ną, zat­rud­nia­jąc gang­ste­rów do ochrony interesów.

O Lechu Grobelnym i jego Bezpiecznej Kasie Oszczędności stało się głośno w drugiej połowie 1990 roku, gdy nadszedł termin spłaty pożyczek. Wyjeżdżając za granicę w czerwcu 1990 roku nie pozostawił nikomu pełnomocnictw do prowadzenia dużego przedsiębiorstwa. W lipcu 1990 roku zaginął bez wieści na wiele miesięcy. Ludzie chcąc odzyskać swoje pieniądze przypuścili szturm na BKO. W tym parabanku ulokowało swoje oszczędności ok. 7,5 tys. Polaków (szacowano je przed denominacją na 32 mld starych złotych). Syndyk masy upadłości Dorchemu Sp. z o.o. wypłacił wierzycielom w sumie ok. 7 mld starych zł nie pokrywając nawet połowy sumy ulokowanych przez nich środków. Poszukiwanego przez Interpol przedsiębiorcę zatrzymano w 1992 roku w Niemczech, a następnie dokonano jego ekstradycji do Polski. W 1996 roku Sąd Wojewódzki w Warszawie skazał go na 12 lat więzienia za zagarnięcie w latach 1989-1990 ponad 8 mld starych zł (przed denominacją - dzisiejsze 800 tys. zł) z kasy Dorchemu. W 1997 jednakże Sąd Apelacyjny w Warszawie uchylił wyrok i zwrócił sprawę prokuraturze, a przedsiębiorcę zwolnił z aresztu. Prokuratura ostatecznie w 2002 roku umorzyła sprawę w braku wystarczających dowodów.

Lech Grobelny przesiedział w areszcie pięć lat, za co domagał się od Skarbu Państwa miliona złotych zadośćuczynienia oraz 14,93 mln zł odszkodowania za niesłuszne aresztowanie. W październiku 2005 roku Sąd Okręgowy w Warszawie oddalił jego powództwo.

Po wyjściu na wolność Grobelny założył firmę Odzysk do windykacji długów, lecz działalność nie przynosiła dochodów. Był niewypłacalny, mieszkał w pawilonie handlowym w Warszawie przy ul. Wysockiego, gdzie poprzednio było stoisko Dorchemu.

O Lechu Grobelnym zrobiło się głośno ponownie w styczniu 2007 roku po tym, jak przekazał policji uzyskane od nieżyjącego już gangstera informacje na temat zagrożenia życia premiera Jarosława Kaczyńskiego. Biuro Ochrony Rządu mając na uwadze powyższe informacje wzmocniło ochronę zarówno premiera, jak i prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Według Lecha Grobelnego, na premiera wydano wyrok śmierci, którego wykonawcą miał być gangster o pseudonimie Szczur.

Pod koniec życia Lech Grobelny nadużywał alkoholu, był zewnętrznie zaniedbany, a przez jego mieszkanie przewijało się wiele osób, z którymi spożywał alkohol. 2 kwietnia 2007 roku w pawilonie sklepowym na warszawskim Targówku przy ul. Wysockiego policja znalazła ciało Lecha Grobelnego. Poinformowano, że miał ranę kłutą klatki piersiowej, w okolicy serca. Według ustaleń, Lech Grobelny zmarł pięć dni wcześniej, tj. 28 marca.

Po roku od wszczęcia śledztwa w sprawie okoliczności śmierci Lecha Grobelnego, zostało ono umorzone na skutek niewykrycia sprawców. Ekspertyzy śledcze potwierdziły fakt, że do śmierci byłego przedsiębiorcy przyczyniły się osoby trzecie.

Grobelny był pierwszym z grona aferzystów III RP. Suma, której zagarnięcie mu zarzucono, 800 tys. „dzisiejszych” złotych to niewiele w porównaniu z milionami zagarniętymi przez FOZZ czy Art-Bi. O Grobelnym nie mówiono, że jest zamieszany w handel bronią, że ma niejasne powiązania ze służbami albo esebcką przeszłość. Ale w latach osiemdziesiątych nie dało się zrobić nic wielkiego, nie znając „odpowiednich ludzi.” I Lech Grobelnych takich ludzi znał. Z jego spółką bardzo ścisłe kontakty utrzymywał Andrzej Stuglik (w latach 1975-1980 pracownik kontrwywiadu, od 1982 r. instruktorem ds. propagandy w KW PZPR, od 1988 r. główny specjalista ds. rozliczeń dewizowych w Ministerstwie Finansów, od 1989 r. doradca finansowy Marka Pietkiewicza w Towarzystwie Handlu Międzynarodowego DAL S.A., zastrzelony w 1991 roku). W tym czasie Lech Grobelny przebywał już za granicą. Oficjalnie – uciekł przed odpowiedzialnością za niewypłacalność. Ale biorąc pod uwagę chociażby tę znajomość, jego ucieczka mogła zostać spowodowana także innymi okolicznościami. Wiadomo, że Andrzej Stuglik zajmował się kontaktami handlowymi ze wschodem a jego kontrahentami byli ludzie z rosyjskich spec służb. Stuglik odszedł z „układu” w 1990 roku. Od tego momentu jego życie znalazło się w niebezpieczeństwie. Lech Grobelny mógł o tym wiedzieć. Może data jego zniknięcia z Polski nie była przypadkowa. Śledczy, badający sprawę zabójstwa generała Marka Papały ustalili powiązania Stuglika z międzynarodowym handlem bronią. Wiązali zresztą jego śmierć ze śmiercią gen. Papały. Być może Grobelny był tylko małym, nic nie znaczącym „dodatkiem” do wiedeńskiego tortu, ukręconego przez polskich polityków, aferzystów, gangsterów i rosyjski wywiad. Ale może też zorientował się, że jako mały „dodatek” bez problemu zostanie z tortu usunięty...

Kiedy Lech Grobelny został zatrzymany, media skoncentrowały się na pieniądzach wyprowadzonych z BKO, jednak po osadzeniu go w więzieniu szybko przestały się nim interesować. Nie wzbudziło też większych emocji jego wyjściu na wolność. Nikt nie dociekał wówczas, jakie powiązania łączyły go ze Stuglikiem. Ta sprawa nie ujrzała światła dziennego, poza zdawkowymi wzmiankami przy okazji omawiania tematu „układu wiedeńskiego.” Oczywiście nic nie usprawiedliwia zagarnięcia pieniędzy ludzi, ale Lech Grobelny do końca życia zdawał się być głęboko przekonany, że to on padł ofiarą gigantycznej zmowy. Czyżby czuł się oszukany i opuszczony przez znajomych z „układu”? Zaskakujący jest jeszcze jeden fakt. Grobelny nawet po wyjściu z więzienia wciąż posiadał w Warszawie nieruchomości, choć teoretycznie powinny one zostać zajęte i sprzedane na poczet długów kierowanej przez niego spółki Dorchem. Tymi nieruchomościami były pawilony handlowe, m.in. przy ulicy Ogińskiego na Pradze, czy Wysockiego (tam też mieszkał). Sąsiedzi wspominają, że w ostatnich latach życia utrzymywał się ze zbierania złomu, chodził brudny, niechlujnie ubrany. Zdarzały mu się zachowania co najmniej „dziwne” - potrafił pokazać się na ulicy w szlafroku z psem ubranym w ludzkie ubrania, albo w nocy udawać się na policję ze skargą na sąsiadów. Policja zresztą często bywała u Grobelnego, co nikogo nie dziwiło. Na Bródnie wszyscy znali jego przeszłość. Wszyscy też mówili, że choć zachowywał się dziwnie, znał mnóstwo ludzi i miewał zadziwiającą wiedzę. Informacje przekazywane przez niego były często nieprawdopodobne, ale też... sprawdzały się.

Sąsiedzi wspominają, że na krótko przed śmiercią zmienił się. Zaczął się starannie ubierać, założył firmę „Odzysk.” Wciąż był też właścicielem Dorchemu. I ciągle bywali u niego jacyś ludzie. Sąsiedzi zauważyli też, że Lech Grobelny zaczął się wtedy czegoś bardzo obawiać. Już nie tylko ryglował drzwi natychmiast po wejściu do domu, ale nie wychodził z niego bez trzech wielkich noży, które stale nosił w kieszeni. Być może miało to związek z informacjami, których udzielił policji. Na początku 2007 roku Grobelny poinformował policję o zleceniu na zamordowanie ówczesnego premiera Jarosława Kaczyńskiego. Egzekucję miał wykonać gangster o pseudonimie „Szczur.” BOR wzmocnił ochronę premiera i prezydenta, funkcyjne media przez jakiś czas miały serdeczny ubaw, a policja ogłosiła, ze Szczur nie żyje. Zbiegło się to z oświadczeniem ministra Macieja Łopińskiego, który w styczniu 2007 roku, w audycji „Sygnały dnia” w polskim radiu powiedział, że rząd Jarosława Kaczyńskiego naruszył interesy różnych grup. Jednocześnie minister Łopiński nie powiązał tych informacji z ostrzeżeniami Lecha Grobelnego. W marcu 2007 roku do Kancelarii Premiera dotarła z kolei przesyłka dla Jarosława Kaczyńskiego zawierająca trzy ostre pociski oraz „list” - „Dla kota, dla twojej matki, dla ciebie." Do zamachu na szczęście nie doszło. Jedynym oddźwiękiem ostrzeżeń Grobelnego i listów z kulami, były drwiny z braci Kaczyński ochoczo podjęte przez „salon.” Grobelny znowu został odsunięty na „boczny tor”, choć zastanawiające jest, że po latach „niebytu” w ogóle znał pseudonimy gangsterów. Oczywiście Lechowi Grobelnemu łatwo było zarzucić fantazjowanie – w końcu zapracował na miano oszusta. Nie pomagał mu też fakt, że Szczur zgodnie z opinią policji miał nie żyć. Ale też można założyć, że w sprawie śmierci Szczura policja mogła się mylić. Nie byłby to ani pierwszy, ani jedyny taki przypadek. Wystarczy wspomnieć powiązanego ze Stuglikiem, Mieczysława Zapióra, o którym pisano, że utonął podczas wakacji w Egipcie, podczas gdy w rzeczywistości – zaginął podczas nurkowania. Jego ciała nie znaleziono, więc równie dobrze mógł po prostu... popłynąć do Izraela. Tereny nurkowe znajdują się w Egipcie także tuż przy granicy z Izraelem.

Policja i prokuratura nie mają żadnych wątpliwości – Lech Grobelny został zasztyletowany. Jego ciało leżało co najmniej 5 dni zanim znaleźli je strażnicy miejscy. Leżałoby zapewne dłużej, gdyby nie fakt, że sąsiedzi eks-biznesmana zaniepokoili się o jego kota, który najwyraźniej głodny przez kilka dni siedział w oknie. I choć śledztwo w sprawie morderstwa Grobelnego z braku dowodów zostało umorzone, nikt z mieszkańców jego ulicy nie ma żadnych wątpliwości – zamordował go ktoś, kogo znał. Obsesyjnie chroniący swój dom Grobelny nie wpuściłby do środka nikogo obcego. A gdy policja i straż miejska weszły do mieszkania, nie było ono zamknięte. Czy Grobelny zginął, bo wplątał się w ciemne interesy, czy zemścił się na nim jakiś oszukany człowiek, czy też musiał umrzeć, bo za dużo wiedział i powiedział – tego już się nie dowiemy. Jedno jest pewne. Morderca Lecha Grobelnego pozostał na wolności.

Bibliografia

  • Piotr Pytlakowski: Nasza pierwsza piramida w: Polityka nr 35 (2872) /2012
  • Katarzyna Jaroszyńska: „Ostatnie dni Lecha Grobelnego”, Życie Warszawy 04.04.2007, „Lech Grobelny nie żyje” www.wprost24.pl 02.04.2007