Gazeta Wyborcza (Kosher Zeitung) – żydowska gazeta w Polsce dla Polaków wydawana w języku polskim.
Wysokonakładowy, ogólnopolski dziennik społeczno-polityczny wydawany od 1989 w Warszawie przez koncern medialny Agora SA, która dzięki olbrzymim funduszom i powiązaniom oraz układom kontroluje znaczną cześć mediów a także sfery informacyjnej, politycznej, biznesowej a nawet wymiaru sprawiedliwości w Polsce. Spełnia w III RP tą samą role jaką w PRL spełniał GUKPPiW.
Gazeta Wyborcza powstała zgodnie z uzgodnieniami Okrągłego Stołu jako dziennik mający reprezentować solidarnościową opozycję w czasie kampanii wyborczej, początkowo pismo miało nosić nazwę "Gazeta Codzienna", zaś przymiotnik "Wyborcza" miał funkcjonować tylko w czasie kampanii wyborczej. Pierwszy 8-stronicowy numer ukazał się 8 maja 1989 w nakładzie 150 tys. egzemplarzy. Przygotowało go 20 dziennikarzy - większość z nich było wcześniej związanych z podziemnym "Tygodnikiem Mazowsze".
Od początku pisma redaktorem naczelnym jest Adam Michnik, co powoduje że pismo to jest nierzetelne i reprezentuje jedynie „słuszną linię polityczną w Polsce” oraz zakłamuje historię oraz współczesność dla swoistej poprawności politycznej tzw elit rządzących, czyniąc w ten sposób szkody interesom narodowym Polski i Polaków.
AGORA SA jest dziś dużym koncernem medialnym, który posiada udziały w firmach działających w kilku branżach. A wszystko zaczęło się od jednego tytułu prasowego, który pojawił się na rynku 8 maja 1989 roku. Pismo liczyło 8 stron i rozeszło się w nakładzie 150 tysięcy, w cenie 50 złotych (przed denominacją) za egzemplarz. Winietę pisma tworzył między innymi znaczek NSZZ „Solidarność” i hasło „Nie ma wolności bez Solidarności”.
„W okresie kampanii wyborczej zapewnione zostanie ukazywanie się Gazety Wyborczej, firmowanej przez środowiska skupione wokół Komitetu Obywatelskiego, która następnie przekształci się w ogólnokrajowy dziennik informacyjny” – zapisano w porozumieniu z początku kwietnia 1989 roku. W umowie znalazły się cenne dla opozycji gwarancje, w tym zapewnienie, że do czasu wprowadzenia wolnego obrotu papierem, potrzeby tych pism zostaną zaspokojone z rezerwy państwowej. Ustalenia przy okrągłym stole przewidywały możliwość powstawania innych wydawnictw, przy czym strona rządowa nie gwarantowała ich działania tak, jak w przypadku wydawnictw firmowanych przez KO i NSZZ „Solidarność”. Warto dodać, że wolny obrót papierem wprowadzono dopiero w październiku 1989 roku, a więc po powstaniu rządu Mazowieckiego.
Kolegia w piaskownicy
Formalnie przygotowania do startu „Gazety” rozpoczęły się 8 kwietnia, gdy redaktorem naczelnym „Gazety Wyborczej” został Adam Michnik. Decyzję formalnie podjął Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie. Na wniosek Artura Międzyrzeckiego Komitet nie rozpatrywał innych kandydatur, chociaż wśród pretendentów do tej funkcji wymieniano między innymi Ernesta Skalskiego, Andrzeja Micewskiego, Marcina Króla, Kazimierza Dziewanowskiego czy Antoniego Macierewicza. Duży wpływ na decyzję Komitetu miała opinia Lecha Wałęsy.
Podobno dzień przed spotkaniem, w trakcie podróży z Gdańska do Warszawy, doszło do rozmowy Wałęsy z Michnikiem, po której przewodniczący zdecydował się na Michnika gdyż ten posiadał stosowną wiedzę o agencie TW Bolek z prac tzw Komisji Michnika.
Zastępcami Michnika zostali Helena Łuczywo i Ernest Skalski, później dołączył do nich Krzysztof Śliwiński.
Formalnym wydawcą została AGORA sp. z o.o. zarejestrowana 10 kwietnia 1989 roku przez Andrzeja Wajdę, Aleksandra Paszyńskiego i Zbigniewa Bujaka.
Według Andrzeja Wajdy umowę spisano w jego mieszkaniu na prośbę Adama Michnika, który przekonał zebranych, że spółka jest niezbędna.
Kapitał założycielski spółki stanowiły równe wkłady trzech udziałowców po 50 tysięcy starych złotych (po demonizacji – 5zł nowych.)
Śledząc przebieg zmian własnościowych w spółce, od razu należy zaznaczyć, że są one owiane ścisłą tajemnicą. Z książki Stanisława Remuszki pt. „Gazeta Wyborcza i okolice” można dowiedzieć się sporo o przemianach własnościowych z początków funkcjonowania Gazety.
Według jego relacji 7 maja 1990 roku zespół dowiedział się, że właścicielem „Gazety Wyborczej” jest spółka AGORA sp. z o. o., a informacja wywieszona na tablicy w redakcji informowała o poszerzeniu grona udziałowców do 19 osób. Według tej listy właścicielami, oprócz trójki założycieli byli: Anna Bikont, Stefan Bratkowski, Tomasz Burski, Zofia Bydlińska, Zofia Floriańczyk, Wojcieh Kamiński, Edward Krzemień, Tomasz Kuczborski, Krzysztof Leski, Grzegorz Lindenberg, Helena Łuczywo, Adam Michnik, Piotr Niemczycki, Piotr Pacewicz, Juliusz Rawicz i Ernest Skalski. Poinformowano też zespół, że jest to pierwszy krok przemian własnościowych. W przyszłości AGORA miała stać się spółką akcyjną. Zapewniono też zespół, że właściciele spółki nie czerpią z tego tytułu dodatkowych dochodów. Wprost przeciwnie, „Gazeta” przynosi deficyt, pokrywany z kredytu. Pod listem podpisani byli Helena Łuczywo i Grzegorz Lindenberg. Autorzy tekstu nie odpowiedzieli na pytania członków koła SDP o majątek spółki jego pochodzenie oraz o szczegóły decyzji o przekształceniach.
Prospekt emisyjny przed wejściem na GPW podaje, że do 1998 roku liczba wspólników zmieniała się kilka razy, dochodząc maksymalnie do 25 osób. Nigdy nie poznaliśmy listy tych nazwisk. Od 1993 roku udziałowcem w spółce została firma COX objęła 13,2 procent udziałów.
Wanda Rapaczyńska, związana formalnie ze spółką od 1992 roku, nigdy nie ukrywała, że to dzięki jej dobrym kontaktom w Stanach Zjednoczonych, udało się pozyskać inwestora, który mocno wsparł finansowo rozwój „Gazety”.
W 1998 roku, podczas przygotowań do przekształcenia AGORY w spółkę akcyjną, poinformowano o zmianie struktury udziałowców. AGORA sp. z. o.o. zmieniła szyld na AGORA Holding sp. z. o.o. i została głównym udziałowcem spółki akcyjnej. Zdecydowano też, że udziałowcami AGORY Holding zostanie czterech dotychczasowych udziałowców (Rapaczyńska, Rawicz, Łuczywo, Niemczycki), pozostałym zaproponowano specjalne pakiety akcji AGORA SA. Do grupy uprzywilejowanej dołączono też około 70 zasłużonych pracowników spółki (tu też nie poznaliśmy całej listy nazwisk). Pracownicy, a także byli pracownicy „Gazety Wyborczej” (którzy przepracowali co najmniej dwa lata) oraz emeryci, nabyli prawo do kupna specjalnych imiennych akcji pracowniczych. W sumie skorzystało z tego około 1500 pracowników firmy. Spółka opracowała też system motywacyjny, który pozwala co roku nagradzać dziennikarzy akcjami serii D, a w szczególnych przypadkach nawet serii B (akcje, które posiada między innymi każdy ze wspomnianych byłych 26 udziałowców AGORY sp. z.o.o.).
Wśród 96 uprzywilejowanych udziałowców (26 starych i 70 nominowanych w 1998 roku) prasa wymieniała między innymi: Andrzeja Wajdę i Zbigniewa Bujaka (założycieli spółki – według „Polityki” obydwaj w 2000 roku posiadali po 245 tysięcy akcji), Seweryna Blumsztajna, Ernesta Skalskiego, Piotra Pacewicza, Michała Cichego, Piotra Stasińskiego, Edwarda Krzemienia, Joannę Szczęsną, Annę Bikont i Ewę Milewicz. Akcje serii A (czwórka udziałowców AGORA Holding) oraz serii B (kluczowi pracownicy) zostały tak pomyślane, by było je trudno zbyć.
Ma to w sposób oczywisty chronić spółkę przed wrogim przejęciem. Na przykład akcje serii B można było sprzedać w całości dopiero po 10 latach (po 10 procent co rok). Na sprzedaż akcji serii A musieli wydać zgodę pozostali akcjonariusze AGORY Holding. Adam Michnik, jako jedyny z istotnych pracowników firmy zrezygnował z objęcia udziałów w firmie. Według relacji z drugiej ręki (wypowiedź dla Timothy’ego Gartona Asha w reportażu opublikowanym w piśmie „The New Yorker”), Michnik nie chciał być posądzany o czerpanie korzyści finansowych z kierowania „Gazetą Wyborczą” i odmówił przyjęcia akcji.
Od 2004 roku Cox rozpoczął proces wycofywania się z akcjonariatu AGORY S. A., sprzedając swoje akcje AGORZE Holding. Aktualnie akcjonariat AGORY przedstawia się następująco: AGORA Holding sp. z. o.o. posiada 11,18 proc. akcji (33,53 proc. głosów na WZA), fundusze inwestycyjne: BZ WBK 12,49 proc. akcji (9,35 proc. głosów na WZA), ING OFE 7,38 proc. akcji (5,52 proc. głosów na WZA) i pracownicy 0,05 proc. akcji (0,04 proc. głosów na WZA). W wolnym obrocie znajduje się 68,91 proc. akcji (51,57% głosów na WZA).
Aktualnie kluczowymi udziałowcami w spółce AGORA Holding sp. z.o.o. są: Wanda Rapaczyński, Seweryn Blumsztajn, Juliusz Rawicz, Piotr Niemczycki, Helena Łuczywo i Zbigniew Bąk. Wszyscy posiadają równe udziały w spółce o wartości 10472,84 PLN.
Początki spółki to oczywiście prace nad wydaniem i ugruntowaniem pozycji „Gazety Wyborczej”. Do 1990 roku próbowano utrzymywać złudzenie jedności obozu postsolidarnościowego, co było nie tylko wygodne z politycznego punktu widzenia, dla części opozycji, ale i bardzo opłacalne dla samej „Gazety Wyborczej”, jedynego ogólnopolskiego dziennika utożsamianego z opozycją. Udało się to utrzymać do momentu otwartego konfliktu w obozie, czyli tak zwanej „wojny na górze”. Ale dla wnikliwego czytelnika, już po wyborach czerwcowych zmieniła się nieco treść „Gazety”, którą szczególnie w ostatnich dniach kampanii zdominowały informacje propagandowe. „Wyborcza” stosunkowo łatwo przekształciła się w dziennik informacyjny. Jej nakład w czerwcu 1989 roku wynosił już 450 tysięcy egzemplarzy. Początkowo redakcja ogłosiła konkurs na nową nazwę, ale przywiązanie do dotychczasowego tytułu wygrało. Część działaczy „Solidarności” zauważała jednak konieczność powstania nowego rzetelnego dziennika lub przynajmniej zróżnicowania oferty rzetelnej prasy informacyjnej.
„Gazeta” trudny okres reformy Balcerowicza przetrwała dzięki kredytom i pomocy z zagranicy.
Wojna na górze nieuchronnie uderzyła rykoszetem w „Gazetę Wyborczą”. W zespole narastało niezadowolenie z pomijania niektórych tematów i forsowania innych. Konflikt eksplodował, gdy do walki o prezydenturę stanęli Lech Wałęsa i Tadeusz Mazowiecki. We wrześniu 1990 roku Lech Wałęsa podjął decyzję o odebraniu „Gazecie” prawa do używania znaczka NSZZ „Solidarność”. Ostatni numer „Gazety Wyborczej” ze znaczkiem związku ukazał się 6 września 1990.
Wcześniej, w czerwcu 1990 roku, Wałęsa podjął bezskuteczną próbę odwołania Adama Michnika (który znał teczkę agenta TW Bolka) ze stanowiska redaktora naczelnego dziennika.
Przewodniczący „Solidarności” tłumaczył swoje radykalne działania utratą wpływu na gazetę. W praktyce od początku powstania formalnym wydawcą „Gazety Wyborczej” była spółka AGORA i Wałęsa, czy też „Solidarność”, nie mogli wpływać ani na personalia, ani linię polityczną gazety. Zresztą Michnik złożył dymisję na kolegium „Gazety”, ale ona nie została przyjęta. Krok Wałęsy był raczej manifestem politycznym, bo po zmianach w „Tygodniku Solidarność”, jesienią 1989 roku, w jednym z wywiadów mówił: „Jest tak, że powstała spółka. Jak spółka, to nie związek”. W czasie kampanii prezydenckiej w 1990 roku część zespołu sympatyzująca z Wałęsą odeszła z „Gazety”.
Definitywne przecięcie związków z „Solidarnością” postawiło przed właścicielami „Gazety” dwa nowe wyzwania. W warstwie ideologicznej był to jawny konflikt z częścią środowiska postsolidarnościowego oraz zderzenie z trudnymi realiami gospodarki rynkowej. To pierwsze zagrożenie nie okazało się wcale trudne do pokonania, bowiem jeszcze bardzo długo „GW” nie miała godnej konkurencji na rynku prasowym. Tytuły, których właścicielem była RSW, czyli do początku 1990 roku PZPR, były skrajnie niewiarygodne. Dopiero w marcu 1990 roku uchwalono ustawę, która w planach miała podzielić RSW. Powołano Komisję Likwidacyjną, która podzieliła majątek spółdzielni pomiędzy różne podmioty. W atmosferze konfliktów i oskarżeń część tytułów trafiła w ręce ugrupowań politycznych, bo wśród założeń prac Komisji było stworzenie warunków do pluralizmu politycznego. Według tego klucza w 1991 roku, między innymi przekazano Porozumieniu Centrum przypadł „Express Wieczorny”, a Konfederacji Polski Niepodległej próbowano przekazać „Sztandar Młodych”. W obydwu przypadkach decyzja Komisji spotkała się z protestami zespołu. W końcu „Sztandar Młodych” sprywatyzowano, a z „Expressu Wieczornego” odeszli dziennikarze, tworząc „Super Express”. Zresztą przy wydatnej pomocy Grzegorza Lindenberga, byłego dyrektora w AGORZE (odszedł z firmy po konflikcie z Heleną Łuczywo).
Wydawcy musieli funkcjonować w realiach wolnorynkowych, szczególnie dotkliwych po uwolnieniu cen papieru (październik 1989), w warunkach szalejącej inflacji i spadającego czytelnictwa prasy. Wydawnictwa zostały zmuszone do podnoszenia ceny egzemplarzowej pism, uruchamiania działów zajmujących się sprzedażą reklam i ogłoszeń.
„Gazeta Wyborcza” nie traciła czasu. Solidne podstawy finansowe zapewniły AGORZE najpierw pożyczki, pod zastaw maszyn drukarskich otrzymanych jeszcze w 1989 roku od „Le Monde”. Co ciekawe maszyny nie zostały nigdy wykorzystane do druku „Gazety”, jednak były dość dużym majątkiem pod zastaw dla banków. Później napłynął wspomniany kapitał amerykański.
W ciągu trzech lat (do 1993 roku) stworzono lokalne dodatki, które skutecznie rywalizowały o czytelników z prasą regionalną oraz ogólnopolskie dodatki. Z wydawanych obecnie najpierw pojawiła się „Gazeta Telewizyjna” (1990), „Duży format” (1993),”Gazeta Dom” (1994) i „Gazeta Praca” (1995).
Jeszcze w 1990 roku powstała spółka zależna Art Marketing Syndicate (AMS), zajmująca się reklamą zewnętrzną. Od 2000 roku AMS jest liderem rynku reklamy zewnętrznej. Aktualnie posiada w swojej ofercie około 35 tysięcy nośników reklamowych.
W 1995 roku powstała witryna internetowa „GW”, która w 2001 roku została przekształcona w portal Gazeta.pl. W ostatnich latach rozdzielono portal od witryny „GW”, a od około 2005 roku spółka zaczęła dość mocno rozbudowywać swoje portfolio internetowe, głównie odkupując popularne serwisy od ich założycieli lub wchodząc w relacje biznesowe z zagranicznymi gigantami, takimi jak AOL czy Bebo. Obecnie AGORA posiada kilkadziesiąt serwisów internetowych; począwszy od serwisów swoich czasopism i lidera rynku Gazeta.pl po portale społecznościowe, brukowe i hobbystyczne.
W 2001 roku zaczęło ukazywać się „Metro”. AGORA okazała się sprytniejsza od szwedzkiego wydawcy „Metro International”, który pod tym właśnie tytułem wydaje bezpłatną gazetę w kilkunastu krajach świata. Spółka zarejestrowała „Metro” jako swój tytuł i Szwedzi polską mutację musieli nazwać „Metropol”. Zresztą AGORA przetrwała rywalizację i z tym potentatem. „Metropol” zniknął z polskiego rynku w 2007 roku, po 7 latach istnienia.
W 2002 roku AGORA odkupiła od wydawnictwa Prószyński i S-ka kilka tytułów w segmencie prasy poradnikowej. Aktualnie spółka posiada poradniki: „Dziecko”, „Poradnik Domowy”, „Kuchnia” i „Lubię Gotować”, „Cztery Kąty”, „Ładny Dom”, „Kwietnik”, „Bukiety”, Ogrody”, w segmencie life stylowym „Avanti”, „Logo”, „Smart” i „Galer!a”, a także „Świat Motocykli”, „Auto Biznes”, „Truck”, „Autobit” i „Domiporta”. Ostatnią poważną próbą poszerzenia udziałów w rynku prasowym było uruchomienie dziennika „Nowy Dzień”, który ukazywał się od listopada 2005 roku do lutego 2006. Tytuł w założeniu miał konkurować z „Faktem” i „Super Expressem”, ale po słabym starcie błyskawicznie zrezygnowano z tego przedsięwzięcia.
Stosunkowo wcześnie, bo w 1996 roku, AGORA rozpoczęła inwestować w media elektroniczne (powołano w tym celi spółki AC Radio i AC TV). Grupę radiową tworzono wykupując udziały w zadłużonych rozgłośniach lokalnych, a później przekształcając je w dwie duże sieci pod szyldem Roxy FM i Radio Złote Przeboje. W 1998 roku powstało Inforadio, a więc obecne TOK FM, w którym wspólnikiem AGORY jest Spółdzielnia Pracy Polityka (34 proc. udziałów). Obecnie spółka jest też właścicielem BLUE FM oraz radia internetowego Tuba.pl.
W 1990 roku powstała spółka AGORA druk sp. z.o.o. Obecnie AGORA SA jest właścicielem trzech nowoczesnych drukarni w Pile, Tychach i Warszawie. Najnowszy projekt AGORY to sieć kin Helios. Obecnie spółka posiada 25 multipleksów i 2 kina tradycyjne – w sumie 145 sal kinowych. W planach jest budowa multipleksów w kilku miastach. Grupa kapitałowa posiada też udziały, bądź jest właścicielem między innymi takich spółek jak: Polskie Badania Internetu sp. z o.o., A2 Multimedia sp. z o.o., Goldenline sp. z o.o., LLC Agora Ukraine, AdTaily sp. z o.o. oraz Agora TC Sp. z o.o.
Fundacja Agory finansuje między innymi „Zeszyty Literackie”, Nagrodę Literacką NIKE, Nagrodę imienia Kazimierza Moczarskiego oraz liczne kampanie społeczne („Biegam bo lubię”, „Rodzić po ludzku”, czy „Leczyć po ludzku”). Coraz większy dochód AGORA osiąga ze sprzedaży kolekcji (książek, płyt i filmów).
We wrześniu 1997 roku spółka AC TV kupiła udziały (22,47 proc.) w Polskiej Korporacji Telewizyjnej sp. z.o.o., która była właścicielem cyfrowej telewizji Canal + (stacja nadawała swój program od 1994 roku). Z udziału w tym projekcie spółka wycofała się w kwietniu 2001 roku.
O zainteresowaniu kupnem telewizji przez AGORĘ cała Polska dowiedziała się jednak w 2002 roku, po wybuchu tzw. afery Rywina. W toku prac komisji śledczej można było między innymi dowiedzieć się jak podczas nieformalnych spotkań właściciele spółki próbowali lobbować za zmianami ustawowymi, które pozwolą na zakup ogólnopolskiej stacji telewizyjnej (Polsatu). Afera wstrząsnęła polską sceną polityczną, ale też spowodowała przetasowania w AGORZE S.A. W przyjętej przez prokuratorów wersji Adam Michnik i AGORA byli ofiarami szalonego Lwa Rywina, który proponował spółce zapisy korzystne w ustawie o radiofonii i telewizji. Taki przekaz ugruntowały media. Mimo wszystko efektem afery było wycofanie się Adama Michnika z bieżących prac nad „Gazetą”. Ogłoszono, że z powodów zdrowotnych nie będzie kierował dziennikiem, ale do dziś figuruje jako redaktor naczelny.
Z czasem od bezpośredniego zarządzania spółką odsunięto Wandę Rapaczyńską, która w 2007 roku zrezygnowała z funkcji prezesa AGORY SA. Dwa lata później na emeryturę odeszła Helena Łuczywo. Rapaczyńska obecnie jest członkiem Rady Nadzorczej AGORY S. A. Helena Łuczywo pozostaje jednym z kluczowych udziałowców AGORY Holding sp. z.o.o.
Od lutego 2009 redaktorem naczelnym Wyborcza.pl jest Edward Krzemień.
W czasie kampanii przed wyborami prezydenckimi w 1990 roku redakcja dziennika sympatyzowała z kandydującym Tadeuszem Mazowieckim, opowiadając się zarazem przeciwko kandydaturze Lecha Wałęsy.. W raporcie Walerego Pisarka dotyczącego prasy ogólnopolskiej z 1995 wykazane zostało, że podczas wyborów parlamentarnych w 1993 roku „Gazeta Wyborcza” opowiadała się za Unią Demokratyczną, krytykując zarazem Konfederację Polski Niepodległej.
Po powstaniu Unii Wolności redakcja pisma wspierała postulaty tej partii, a z kolei po jej rozpadzie zaczęła wspierac Platformą Obywatelską, zwalczając Prawo i Sprawiedliwość. Przekładało się to na oficjalne poparcie wyborcze dla Platformy Obywatelskiej podczas wyborów parlamentarnych w 2007 oraz prezydenckich w 2010 i 2015, gdy w obu przypadkach redaktorzy namawiali do głosowania na kandydata PO Bronisława Komorowskiego.
„Gazeta Wyborcza” sprzeciwia się przejawom postaw nacjonalistycznych w społeczeństwie polskim przy jednoczesnym poparciu dla ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego dlatego też. publicyści na łamach dziennika w 2002 nawoływali do poprawy stosunków polsko-niemieckich i właśnie polsko-ukraińskich oraz potępiali Kresowiaków za pamięc o Polskich Kresach Wschodnich.
Publicyści „Gazety Wyborczej” zwalczają Kościół Katolicki w 1990 na łamach dziennika propagowano pogląd sprzeciwiający się przywróceniu nauki religii w szkołach.
W 1993, kiedy Sejm uchwalił ustawę penalizującą aborcję, pismo przyjmowało wrogi punkt widzenia wobec argumentów ruchów pro-life, publikując szereg wywiadów z przedstawicielkami ruchu feministycznego.
Podobna debata stała się udziałem pisma w kwestii legalizacji narkotyków. W lipcu 2009 „Gazeta Wyborcza” prowadziła cykl „My, narkopolacy”, przekonując, że polska polityka przeciwdziałania narkomanii jest niepotrzebna.
6 listopada 2001 dawni działacze Studenckiego Komitetu Solidarności opublikowali w dzienniku „Rzeczpospolita” list otwarty, w którym oskarżyli dziennikarza „Gazety Wyborczej” Lesława Maleszkę o dawną współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa.
List ten nie został wcześniej dopuszczony do publikacji w „Gazecie Wyborczej”.
Maleszka przyznał się do współpracy z aparatem represji w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej pod pseudonimem „Ketman”. Jego przeszłość nie spotkała się z potępieniem ze strony redakcji gazety. Maleszce zabroniono publikować, jednak ze "ze względów humanitarnych i socjalnych" pozwolono mu redagować teksty. Z "Wyborczej" odszedł na własną prośbę, w maju 2008 po emisji filmu Trzech kumpli w reżyserii Anny Ferens i Ewy Stankiewicz.
W styczniu 2015 Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich przyznało dziennikarzom „Gazety Wyborczej” Wojciechowi Czuchnowskiemu i Piotrowi Stasińskiemu tytuł Hieny Roku za wypowiedzi na temat zajęcia siedziby Państwowej Komisji Wyborczej przez dziennikarzy w listopadzie 2014. Stowarzyszenie komentowało te wypowiedzi jako „lekceważące i pozbawione empatii oraz zawodowej solidarności”
Krytyczna wizja „Gazety Wyborczej” została zaprezentowana w publikacjach takich publicystów, jak były współpracownik redakcji Stanisław Remuszko (Gazeta Wyborcza. Początki i okolice, 1999), Leszek Żebrowski (Paszkwil Wyborczej. Michnik i Cichy o Powstaniu Warszawskim, 1995, wydanie rozszerzone 2013), Rafał A. Ziemkiewicz (Michnikowszczyzna. Zapis choroby, 2006), Waldemar Łysiak (Rzeczpospolita kłamców – Salon, 2004) oraz Artur Dmochowski (Kościół Wyborczej, 2014).
Michnikowszczyzna. Zapis choroby – publicystyczna książka autorstwa Rafała Ziemkiewicza, wydana w grudniu 2006. Autor opisuje w niej powstanie „postkomunizmu w Polsce”, wskazując na Adama Michnika jako głównego z jego architektów. Ziemkiewicz opisuje sposób, w jaki jego zdaniem Adam Michnik wpłynął na kształtowanie się społeczeństwa Polski po 1989. Według Ziemkiewicza Michnik wykorzystywał potencjał „Gazety Wyborczej”, jednego z najpoczytniejszych dzienników, do kreowania sposobu myślenia czytelników. Zarówno osoby z najbliższego otoczenia jak i szerszego kręgu odbiorców publicystyki Michnika, pozostając pod jego silnym wpływem bezkrytycznie przyjmowały jego poglądy na różne kwestie polityczne, przede wszystkim: lustrację i dekomunizację.
Rzeczpospolita kłamców – Salon (2004) - Waldemara Łysiaka jest z kolei kontynuacją treści poruszanych we wcześniejszych książkach, ale tym razem Łysiak zajmuje się tym, co uważa za kłamliwe w polskim życiu publicznym. Obiektem krytyki stał się w niej m.in. Adam Michnik, Jacek Kuroń, a także środowisko byłego KORu nazwane przez niego "różowym salonem", które jego zdaniem kontroluje polskie media i politykę. Celami krytyki pisarza stali się również polscy laureaci nagrody Nobla – Wisława Szymborska i Czesław Miłosz, których antypolonizmu dowodził m.in. wyborem cytatów.
"Gazeta Wyborcza - początki i okolice" - Stanisław Remuszka - Kiedy w roku 1989 na osobiste zaproszenie Adama Michnika zaczynałem pracę w Gazecie, do głowy mi nie przyszło, że wyrodzi się z niej coś, co będzie zaprzeczeniem idei leżących u jej powstania. Oczekiwaliśmy, że Wyborcza stanie się gazetą nas wszystkich, wytęsknioną wolną trybuną całego społeczeństwa, w której po latach cenzury będą mogli zabierać głos ludzie prezentujący cały wachlarz poglądów demokratycznych – z prawa, z lewa i ze środka. Z czasem okazało się jednak, że ramy owego vox populi stają się coraz węższe, a on sam zaczyna nabierać wyraźnego "różowego" koloru. Dlatego też, po niespełna półtora roku pracy w Gazecie, strząsnąwszy proch z sandałów odszedłem, nie chcąc brać udziału w czymś, co było nie tylko sprzeczne z tymi założeniami, ale przede wszystkim niemoralne.
Majątek Gazety na mocy umowy Okrągłego Stołu został dany nie konkretnym ludziom, ale całej stronie opozycyjno-solidarnościowej. Michnik dostał wszystko za darmo - papier, lokal, transport, drukarnię, kolportaż, najlepsze pióra w kraju oraz rzecz najcenniejszą: codzienną złotówkę wpłacaną przez miliony Polaków spragnionych wolnego słowa. Ale on nie otrzymał tego na własność; to był kredyt zaufania dla całej polskiej opozycji antykomunistycznej. Tymczasem już rok później szefowie Wyborczej dokonali skoku na gazetę, przywłaszczając sobie to, co zostało dane całemu społeczeństwu. I to jest właśnie grzech pierworodny Gazety Wyborczej
Gazeta Wyborcza to dziecko „grubej kreski”
Wyrażenie gruba kreska to slogan polityczny wywodzony z przemówienia Tadeusza Mazowieckiego w sejmowym exposé premiera w 1989. Powiedział on: Przeszłość odkreślamy grubą linią. Odpowiadać będziemy jedynie za to, co uczyniliśmy, by wydobyć Polskę z obecnego stanu załamania.
„Gruba kreska" to symbol niechęci wobec historycznych rozliczeń, lustracji i dekomunizacji oraz akceptacji wobec funkcjonowania środowisk postkomunistycznych w polskiej polityce oraz gospodarce. Obóz wywodzący się z "Solidarności" uległ podziałowi na zwolenników "grubej kreski" do której zaliczano środowiska popierające Tadeusza Mazowieckiego oraz związane z Gazetą Wyborczą i. Adamem Michnikiem.
Gazeta Wyborcza również pod wpływem jej redaktora naczelnego nałożyła, cenzurę na historię 17 września 1939 roku a więc IV rozbiór Polski ze względu na haniebny udział w nim Ozjasza Schetera [ojca A.Michnika] który jako komunista KPZU popierał aktywnie oderwanie wschodnich terytoriów II RP i wcielenie ich siłą do ZSRR, a co za tym idzie walnie przyczynił się do IV rozbioru Polski..
Gazeta Wyborcza od dłuższego przekłamuje zbrodnie ludobójstwa dokonane na Polakach przez faszystów ukraińskich z OUN-UPA na terenie Wołynia, i Małopolski Wschodniej a także Bieszczadach i Lubelszczyźnie w latach 1939-1947. Zrównuje ludobójstwo Polaków z przesiedleniami Ukraińców w ramach Akcji Wisła., czym dopuszcza się kłamstwa historycznego i zdrady polskiej racji stanu. Oto jeden z przykladów”
O Wołyniu ciszej! I później!
(Krótki kurs techniki manipulacji na podstawie małego artykuliku w Gazecie Wyborczej)
O sposobach, na jakie Gazeta Wyborcza kształtuje i deformuje rzeczywistość pisało już wielu, zawierając to w swoich artykułach czy polemikach. Najważniejszą i chyba najsłynniejszą publikacją temu poświęconą jest „Michnikowszczyzna. Zapis choroby” Rafała Ziemkiewicza. Temat uznałbym za stosunkowo znany, ale sprowokował mnie do reakcji króciutki tekst opublikowany w Gazecie „O Wołyniu później i ciszej” (21 czerwca 2008). Jedyną sprawą godną podziwu w tym miejscu jest to, ile nieprawdy można zmieścić w tak krótkiej wiadomości. Do stałego przedstawiania sprawy ludobójstwa UPA w krzywym zwierciadle, można się przyzwyczaić, czytając Wyborczą. Lecz gdy publikuje się informację rażąco niezgodną z prawdą historyczną , to warto zwrócić na to uwagę. A oto jaką wiedzę ludziom przekazano w omawianej publikacji:
Wiosną 1943 r. ukraińscy nacjonaliści z OUN-UPA rozpoczęli tzw. akcję antypolską na Wołyniu. Polegała ona na zastraszeniu i zmuszeniu do ucieczki polskiej ludności tych ziem, aby przygotować miejsce pod stworzenie jednolitego etnicznie państwa ukraińskiego. Apogeum przypadło latem 1943 r., gdy jednej nocy zaatakowano kilkadziesiąt polskich wsi.
Cóż, z tego co Wyborcza opublikowała, można się tylko śmiać lub płakać „Akcja antypolska” to kryptonim operacji ludobójstwa dokonanego na społeczności polskiej przez OUN-UPA. Wygodnie jest w odniesieniu do niej pisać o samym „Wołyniu”. Można wtedy informować „jedynie” o 60 tys. wymordowanych Polaków, a dodatkowe 40 tys. ofiar na innych terytoriach po prostu znika. Daje to najmniej trzy efekty:
- To niemal połowa ofiar mniej, UPA wydaje się więc już mniej krwawa i dużo łatwiej, sugerując symetrię, jest dobudowywać sztuczną liczbę tzw. „polskich odwetów”.
- Zmniejszenie liczby ofiar przyniosłoby i tak korzystne efekty, ale w tym wypadku liczba zamordowanych traci jedno zero. Gazeta hołubi więc Polaków niczym Media Markt, który z równie wielką pasją ucina zera.
- Pisanie w odniesieniu do rzezi OUN-UPA – „Wołyń” sprawia wrażenie jakoby on był wyjątkiem od reguły. Wynika z tego, że mamy do czynienia z jedną pomyłką UPA, poza tym czytelnik odnosi wrażenie, że to herosi. Tak zresztą sugeruje Paweł Smoleński na łamach Wyborczej (np. 30 marca 2005 lub 2 luty 2008). Dziennikarz pisze tu o lokalnym dowództwie UPA, które wydało ten rozkaz. Mało tego, w sierpniu 1943 to lokalne dowództwo ponoć miało tego żałować [sic!] i chciało powstrzymać mordy, ale najbardziej fanatyczna formacja znana z surowego karania nieposłuszeństwa i zastraszania ludzi, nie panowała już rzekomo nad żywiołem... Jest to oczywiście stek bzdur.
Skoro jednak o zastraszaniu mowa jest kłamstwem, że tzw. „Antypolska akcja” charakteryzowała się zmuszaniem ludności do opuszczenia swoich siedzib. W takim wypadku rzeczywiście „Antypolska akcja” byłaby dosłownie i tylko „Antypolską akcją”, nie zaś kryptonimem UPA, nazywającym delikatnie, okrutne pozbawianie życia dziesiątek tysięcy ludności cywilnej.
Pod wspomnianym kryptonimem, UPA na samym Wołyniu zamordowała 60 tys. Polaków obojga płci, w różnym wieku. Niemal za każdym razem uniemożliwiając im ucieczkę. Celem nie było ani zastraszenie, ani zmuszenie ich do ucieczki. W tym fragmencie tekstu znajduje się trzecie kłamstwo. Jakoby w jedną noc „zaatakowano” kilkadziesiąt wsi. Słowo „zaatakowano” w tłumaczeniu bardziej dobitnym, znaczy „wymordowano mieszkańców z”, ale nie kilkudziesięciu wsi a 160. Praktycznie piszący nie wspomniał nic o pozostałych 100 wsiach. Z liczby trzycyfrowej zrobiła się dwucyfrowa. Nie wspomnę o tym, że zdanie podkreślone jest dziwne, jakby unikało się podania daty 11 lipca tj. momentu kulminacji zbrodnii, która jest jednocześnie rocznicą. Nigdzie zresztą w tekście data rocznicowa nie pada (!), choć wiadomość w Wyborczej dotyczączy rocznicy ludobójstwa. Później widnieje początek zdania: „Pięć lat temu w 60 rocznicę mordów...” i znów brak daty. Padają za to daty trzech innych wydarzeń: 20 czerwca - poprzedni termin konferencji organizowanej przez IPN; 10 lipca - nowy termin konferencji i znów 20 czerwca - data wydania zbioru artykułów w Wyborczej, jakie pojawiły się na temat tzw. „zastraszania i zmuszania polskiej ludności Wołynia do ucieczki”. Gdy się czyta omawiany tekst, może się przypomnieć fragment filmu „Pianista” Romana Polańskiego. Chodzi konkretnie o SS-mana, chcącego zniechęcić Żydów do ucieczki oraz nieprzewidzianych działań. Powiedział wtedy, że wszelkie pogłoski jakby Niemcy chcieli Żydów „przesiedlić” (jak wcześniej innych) są nieprawdziwe. Jednak w czasie drugiej wojny światowej, Żydzi zostali przesiedleni do komór gazowych. UPA natomiast chciała zmusić ludność polską do ucieczki w kierunku innego świata i zastraszała polskich cywilów na śmierć.
Dalej Gazeta Wyborcza wydaje się robić ukłon w kierunku prawdy, ale tylko pozornie:
Podczas napadów na wsie masowo mordowano ich ludność, w tym także kobiety i dzieci. W obronie przed ukraińską partyzantką wspieraną przez miejscowych chłopów polscy mieszkańcy Wołynia stworzyli oddziały lokalnej samoobrony oparte głównie na strukturach 27. Dywizji AK. Z Wołynia polsko-ukraiński konflikt przeniósł się do Galicji wschodniej. W starciach w latach 1943-44 zginęło od 60 do 100 tys. Polaków oraz ok. 20 tys. Ukraińców.
Prawdą jest pierwsze zdanie, ale gdy przeczytamy tekst poniżej, wydaje się, że celem napadu był kto inny, a kobiety i dzieci mordowano niejako przy okazji (tymczasem mordowanie kobiet, dzieci, cywilów było głównym celem). Kłamstwem jest, że mieszkańcy polskich wsi stworzyli samoobrony oparte o struktury 27 wołyńskiej dywizji AK. Było odwrotnie! Żadnych oddziałów AK na Wołyniu w tym czasie nie było, struktury polskiego podziemia na tym terytorium dopiero się zawiązywały. Między słowami możemy wnioskować, że właśnie takie oddziały były głównym celem ataku UPA. Przypomina się wypowiedź jednego z ukraińskich naukowców na seminariach Polska-Ukraina - Trudne pytania jakoby rzeź dokonana na Polakach, była odwetem za działania (jakie?) 27 Wołyńskiej dywizji AK. Tymczasem główna fala mordu miała miejsce w 1943 roku a dywizja powstała w 1944. Było to stwierdzenie kompromitujące, z którego strona ukraińska się z wycofała.
We wspomnianym fragmencie jednak pada jednak liczba 100 tys. ludzi, którzy zginęli, szkoda tylko, że napisano „w starciach”, co znów sugeruje w najlepszym wypadku tylko nieuniknioną i często niechcianą śmierć cywilów w czasie równorzędnych walk. Najgorsze jest to, że w tych 100 tys., możemy zobaczyć Polaków poległych z bronią w ręku – już nie kobiety i dzieci.
Liczba 20 tys. zabitych Ukraińców, jest albo wyssana z palca, albo również manipuluje się nią zamiennie (pierwsze wyjście). Jeśli chodzi o straty ludności cywilnej Ukraińców - jest to liczba wyjątkowo zawyżona. Nie zdziwiłbym się, gdyby wliczano w tę liczbę poległych upowców, którzy są włączani do statystyk jako ofiary a niewątpliwie cywilami już nie są. Inną rzeczą (drugie wyjście) jest sugestia przypisania na polskie konto ukraińskich ofiar cywilnych, zamordowanych przez UPA (zabitych za ukrywanie Polaków czy choćby odmienne poglądy). Nikt jeszcze dokładnie ich nie policzył, ale jest to liczba jak najbardziej prawdopodobna.
W pierwszej wersji programu IPN zaproponował, aby poświęcono ją "ludobójstwu narodu polskiego przez ukraińskich nacjonalistów". Do udziału nie zaproszono naukowców z Ukrainy. W drugiej wersji programu IPN złagodził słownictwo - np. termin "ludobójstwo" zastąpił "eksterminacją". Zaprosił także historyków ukraińskich.
Znów napotykamy manipulację i zamianę kolejności wydarzeń. Najpierw zaproszono naukowców ukraińskich, potem dokonano skreślenia słowa „ludobójstwo” wprowadzając ,,eksterminacja”, dodajmy, że na życzenie obywateli państwa sąsiedniego. Pomimo tego, że od kilku tygodni było wiadomo, iż naukowcy ukraińscy jednak zostaną zaproszeni, Marcin Wojciechowski we wcześniejszym płaczliwym artykule „Nie ma jednej pamięci Wołynia” (23 kwietnia 2008) po prostu ... napisał, iż tak nie jest.
Tytuł „O Wołyniu ciszej i później” (choć Gazeta Wyborcza użyła go w innym znaczeniu) ma dla mnie charakter symboliczny, stąd go nieco zmieniłem w swoim artykule. Po pierwsze dlatego, że Wyborcza prawdę o rzeziach UPA wycisza, w zamian zaś funduje artykuły, które nie są zgodne z prawdą. Po drugie często spotykam się z poglądem części środowisk: dajmy Ukraińcom czas, to się zmieni. Fakt, ulegnie zmianie ale na niekorzyść (choć odczytuje się tu inną sugestię), ponieważ liczba kultywujących UPA rośnie.
Wspomniałem, że tekst w Wyborczej skojarzył mi się z wypowiedzią nazisty. Nie po raz pierwszy i ostatni - Josef Goebbels powiedział kiedyś: „Kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą.”, ta maksyma kojarzy mi się z Gazetą Wyborczą. Być może o to chodziło człowiekowi, który namalował napis pod wieżę kościoła Św. Anny, przy schodach prowadzących na Plac Zamkowy: „Michnik morduje powtarzaniem.” Jednak nie tylko powtarzanie jest tu problemem. Skazać ofiary na niepamięć, to w pewnym sensie zamordować je po raz drugi. Wszak już w starożytności wielcy ludzie uważali, że zapomnienie jest gorsze niż śmierć. My ofiarom tym, zginąć z naszej pamięci nie możemy pozwolić. Pomyśleć, że opisywany przeze mnie artykulik zajmuje pół strony, a zawiera tyle nieprawdy, przemilczeń i manipulacji, że musiałem mu poświęcić cztery razy więcej miejsca.
Aleksander Szycht
Raffał Ziemkiewicz o Gazecie Wyborczej
Stanisław Remuszko
GAZETA WYBORCZA - POCZĄTKI I OKOLICE, program POD PRĄD