Serwis poświęcony elitom politycznym w Polsce po 1989 roku (Okrągły Stół)
Aleksander Gawronik
Aleksander Gawronik

(ur. 30 sierpnia 1948 w Poznaniu) – przedsiębiorca, senator III kadencji, komunista, aferzysta.
W okresie PRL był aktywistą komunistycznej PZPR i etatowym pracownikiem SB, a także tajnym współpracownikiem (konfidentem) wywiadu PRL.

Aleksander Gawronik, zanim został znanym biznesmenem aferzystą, był aktywistą komunistycznej PZPR, a w latach 70. zdążył zaliczyć służbę w więziennictwie i Służbie Bezpieczeństwa. Do pracy w tych instytucjach miał jak najlepsze referencje. Był aktywnym działaczem Związku Młodzieży Socjalistycznej, a w 1966 r. ukończył Wieczorowy Uniwersytet Marksizmu-Leninizmu. Jako ideowy i zaangażowany towarzysz Gawronik łatwo dostał pracę w więzieniu jako wychowawca. Po kilku miesiącach, w sierpniu 1972 r., postanowił jednak zmienić profesję. Napisał wtedy podanie o przyjęcie do bezpieki: »Zwracam się do obywatela komendanta z prośbą o przyjęcie mnie do pracy w Służbie Bezpieczeństwa w Wydziale Śledczym. Prośbę swoją uzasadniam tym, że chciałbym być jednym z tych, którzy stoją na straży ładu i porządku publicznego«". Rzeczpospolita, 23.08.2007 r.

Czerwiec 1992 r. Pod dom Gawroników w podpoznańskiej Długiej Goślinie zajeżdża kawalkada limuzyn. Najważniejszym gościem jest dr Horst Assmann, prezes niemieckiego oddziału spółki ESSO, która otworzyła z pomocą Gawronika pierwszą w Wielkopolsce całodobową stację benzynową. Z wieloma stanowiskami do tankowania, z myjnią i sklepem.

Na niemieckich gości czekają kolorowe drinki o niezbyt apetycznie brzmiących nazwach E-94, E-98. Potem przejażdżka bryczką po lesie. Wreszcie obiad: stek, indyk i brzoskwinie. Nazajutrz Aleksander Gawronik zaprowadzi dr. Assmanna do zakładu jubilerskiego na poznańskim rynku i wręczy mu prezent: znaczek ESSO z białego złota, wysadzany brylancikami. Tak się w tamtych latach sprowadzało do Polski wielki kapitał.

Poznańscy cinkciarze mówili o nim Walizeczka. Skupował od nich dolary i marki, wpłacał na konto dewizowe, by po kilku dniach wypłacić i legalnie wywieźć za zachodnią granicę. Tam się kupowało towar. Problemu ze zbytem nie było, lata 80. to był u nas czas pustych półek. Zarobione pieniądze znów wymieniał na waluty.

Prywaciarz z rozmachem: sklep, warsztat, pieczarki, kurnik. I sieć kontaktów. Jeszcze w szkole zapisał się do komunistycznego ZMS, potem do PZPR. Za Gierka był między innymi wychowawcą w poznańskim areszcie śledczym. Potem zgłosił się do pracy w SB. W latach 90. opowiadał, że poznał esbeków pracując w areszcie: „Na co dzień chodzili w garniturach, białych koszulach pod krawatem. Palili fajki, zagraniczne papierosy dobrych marek, a kiedy przechodzili więziennym korytarzem, ciągnęły się za nimi zapachy kosmetyków z peweksu”.

W wydziale śledczym wytrwał ledwie miesiąc, może dwa. Z dokumentów IPN wynika, że uznano go za funkcjonariusza pozbawionego „właściwych predyspozycji”, a jego zachowanie „budziło poważne obawy o pełną równowagę psychiczną”. Ze służbami jednak nie zerwie. Gdy na początku lat 80. zaczął sprowadzać z Niemiec samochody, zgłosili się do niego panowie z wywiadu. Podczas rozmowy werbunkowej miał się dopytywać, czy w razie kłopotów z urzędem finansowym może liczyć na wsparcie.

Rok 1988. Oszukany przez warszawskiego cinkciarza dochodzi do wniosku, że czas na zmiany. Po co drobni waluciarze mają na nim zarabiać? Robią swoje geszefty, bo oficjalny kurs złotego jest przeszacowany i nikomu nie opłaca się wymieniać złotówek na dewizy w banku. A gdyby tak przejąć obrót walutami, ale już w pełni legalnie? Warunek jest jeden: państwo musi zrezygnować z dziurawego monopolu.

Jeszcze rok wcześniej byłaby to mrzonka. Ale więdnąca komuna ratowała właśnie skórę pierwszymi rynkowymi reformami rządu Mieczysława Rakowskiego. Z dnia na dzień otwierały się gospodarcze nisze, a cały problem polegał na tym, aby je w porę dostrzec, a potem znaleźć dojścia i kapitał. W tym świecie Aleksander Gawronik stanie się wirtuozem.

Pisze więc list do samego Rakowskiego z propozycją zmiany prawa dewizowego. O dziwo, premier odpisał. W efekcie Gawronik staje przed obliczem wicepremiera Ireneusza Sekuły. Ten proponuje kolację. – I czy mógłby pan przywieźć prawdziwego cinkciarza? – pyta. Jadą do rządowej willi na Parkowej. Gawronik, jego współpracownicy Marek Roszak i Agenor Gawrzyał (późniejszy prezes Warty) oraz wiodący poznański waluciarz (dziś właściciel kantoru). Onieśmieleni wchodzą, a tam: wicepremier, minister finansów, prezes NBP, rzecznik rządu. Na stole zupa ze szparagów i suflety oraz gruziński koniak. Rozmowa jest obiecująca.

14 marca 1989 roku Gawronik odbiera zezwolenie otwarcia na przejściu granicznym w Świecku pierwszego w Polsce kantoru wymiany walut. Za kilka godzin ma wejść w życie nowe prawo dewizowe, znoszące państwowy monopol. Pod warszawskim hotelem Victoria, gdzie się zatrzymał, grzeją już silniki samochody.

– Ruszyliśmy w pięć fur na granicę. Wieźliśmy kasjerki, kasę, sprzęt. W Świecku buda już stała. Tylko było czekać, jak przyjdzie pierwszy Helmut z markami do wymiany – wspomina Grzegorz Koczdański, wówczas właściciel firmy taksówkowej, który wiózł Gawronika spod Victorii. Marek Roszak pamięta, że kontener pomagali składać wopiści. „Pan Aleksander” ich załatwił. Kwadrans po wejściu w życie nowego prawa kantor już działał.

Tak narodził się w Polsce wolny rynek usług finansowych. Po kilku tygodniach kantory Gawronika stoją już na całej zachodniej granicy. Cinkciarze zostają wyparci z rynku. Poznański prywaciarz w kilka tygodni staje się pierwszym herosem raczkującego kapitalizmu, kontrolowanego przez SB.

W 1990 r. znajdzie się na czele pierwszej listy najbogatszych Polaków „Wprost”.

Pierwsze zatrzymanie to jeszcze sensacja. Gawronik był na topie. Jak sprzedał kantory, to wszedł w paliwa. Rwały się dostawy z Rosji i na poznańskich stacjach ustawiały się gigantyczne kolejki. Gawronik sprowadził paliwo z Niemiec i na pośrednictwie zarobił kolejne miliardy. 23 września 1992 r. zdążył jeszcze spotkać się z wicepremierem Henrykiem Goryszewskim (usłyszał, że jest szpicą polskiej gospodarki). Kilka godzin później siedział już w celi pod zarzutem działania na szkodę spółki Art-B. A przeszukujący jego dom funkcjonariusze UOP sporządzali listę obrazów z kolekcji Gawronika.

Płótna nie byle jakie: Renoir, Picasso, Malczewski, Chełmoński, Witkacy. Do Art-B trafił po ucieczce Bogusława Bagsika i Andrzeja Gąsiorowskiego. Obiecywał, że spółka jeszcze stanie na nogi, ale już po miesiącu ogłaszał rezygnację. Prokurator stwierdzi, że obrazy z domu Gawronika są własnością Art-B. Wyjdzie za kaucją, a w przededniu rozpoczęcia procesu zdobędzie mandat senatora. Na kilka lat ma spokój, chroni go immunitet.

W Senacie forsuje ustawę podwyższającą prestiż Służby Więziennej.

Grzegorz Koczdański, który jeździł z Gawronikiem instalować w Świecku pierwszy kantor, mówi o num – Mądry człowiek był, dawał dobrze zarobić, nie był „żydzicho” – wspomina Koczdański. – Elegancki, wypachniony, żadnej słomy w butach. Nie był baletmistrz jak inni, co tylko nachlać się chcieli i pójść na kurwy. On wiedział, o co mu chodzi.

– Miałem trudność w oddzieleniu jego wizji od konfabulacji – twierdzi z kolei Marek Roszak, współpracownik z czasów kantorowych. – Uwielbiał snuć opowieści o wielkich projektach, a gdy pytałem, co konkretnie zrobić, odpowiadał: „A to już pana rola, panie Marku”. Po paru miesiącach byłem tym zmęczony, odszedłem. Benon Połczyński, współpracownik z etapu paliwowego: – Z pomysłem organizował kolejne spółki, potrafił dobierać ludzi. Miałem jednak wrażenie, że coraz bardziej ulegał czyimś wpływom. Później śledziłem jego karierę już tylko z oddali. Zabrnął...

Kiedy znalazł się na równi pochyłej? Chyba po epizodzie z Art-B. Tracił rozmach i pozycję na salonach. – Opowiadał mi, że drogi w Polsce są fatalne, więc będzie wozić tiry pociągami, od zachodniej granicy aż do Brześcia i Terespola – wspomina poznański dziennikarz ekonomiczny Krzysztof Gołata. Pomysł lansował wspólnie z dawnym znajomym Ireneuszem Sekułą, wtedy prezesem Głównego Urzędu Ceł. Ale bez skutku. Już nie był ikoną wielkopolskiego biznesu. W połowie lat 90. zaczynały się czasy innego poznaniaka, Jana Kulczyka.

W 1999 r. Aleksander Gawronik, za którym stali mocni ludzie z "Pruszkowa", odkupił od ówczesnego posła AWS Marka Kolasińskiego udziały w jego firmie Italmar Ca za pieniądze gangsterów. Częścią firmy był m.in. skład celny w Żarnowcu. Gawronik i "spółka" od początku planowali wykorzystać firmę do wyłudzeń VAT za papierosy i alkohol oraz jako przemytniczy punkt przerzutowy. Aby interes się kręcił, gangsterzy nie poprzestali na skorumpowaniu celników. W pobliskich Słubicach, gdzie jest przejście graniczne z Niemcami, mafiosi kupili sklep delikatesowy i zatrudnili w nim jako kasjerki wyłącznie żony "zaprzyjaźnionych" celników.

W 2001 r. pierwszy wyrok skazujący – w sprawie Art-B. Zaraz potem kolejny proces. Prokurator zarzuca Gawronikowi wyłudzenie podatku VAT na milion złotych. Świadek koronny, gangster „Masa”, zeznaje, że poznański biznesmen prowadził interesy z „Pershingiem”, przywódcą mafii pruszkowskiej. Wyrok: osiem lat więzienia.

– Nie można dopuścić się przestępstwa gospodarczego, nie kierując się chęcią zysku. „Wyłudzone” od państwa pieniądze nie zasiliły żadnej z moich firm – przekonuje mnie teraz Aleksander Gawronik.
– To dlaczego został pan skazany?
– To proste. Przesłuchuje się przestępcę, który ratuje swoją skórę. Mówi mu się: wskaż tego pana, my też go nie lubimy.
– A dlaczego pana nie lubili?
– Byłem zwierzęciem medialnym, a oni potrzebowali sukcesu.

Jacy „oni”? Tego Gawronik otwarcie nie powie, ale aluzje są precyzyjne: postępowanie przeciwko niemu prowadziła prokuratura katowicka, a jej zwierzchnikiem był w 2001 r. ówczesny minister sprawiedliwości Lech Kaczyński. Gawronik zapowiada, że jeszcze w tym roku ruszy jego proces rehabilitacyjny. Na wolności jest od niemal trzech lat, ale dopiero teraz może myśleć o powrocie do biznesu. Do tej pory był na zwolnieniu warunkowym, co oznaczało stały nadzór kuratora i obowiązek znalezienia pracy na etacie. Gdzie był zatrudniony? Tego nie powie.

W 1991 został zarządzającym spółką Art-B, wcześniej kierowaną przez Bogusława Bagsika i Andrzeja Gąsiorowskiego. W tym samym roku funkcjonariusze Urzędu Ochrony Państwa dokonali jego zatrzymania w związku z zarzutem przywłaszczenia mienia o wartości ok. 7,6 mld starych zł na szkodę spółki Art-B oraz zagarnięcie 10 mld starych zł, które miał przejąć bezprawnie od dłużnika tej spółki na konto swojej firmy. Został zwolniony po trzech tygodniach za poręczeniem majątkowym. Utworzył również duży holding Biuro Handlowo-Prawne AG.

W 2000 na zlecenie Prokuratury Rejonowej w Słubicach dokonano przeszukania w biurach i magazynach należącej do niego firmy. W 2001 Aleksander Gawronik został zatrzymany i następnie tymczasowo aresztowany, w związku z podejrzeniem oszustw celnych i podatkowych.

Sąd Rejonowy w Słubicach w 2004 skazał go na karę 8 lat pozbawienia wolności i 200 stawek dziennych po 250 zł grzywny, za wyłudzenie ponad 9 mln zł nienależnego podatku VAT. Były senator nie przyznał się do winy, twierdząc, że oszustw dopuścili się jego pracownicy.

Wcześniej zakończył się jego proces w sprawie przywłaszczenia mienia na szkodę spółki Art-B, w którym wymierzono mu karę 3 lat i 8 miesięcy pozbawienia wolności. W 2009 roku były senator opuścił przedterminowo więzienie, gdzie odbywał karę dziewięciu lat więzienia za założenie grupy przestępczej, której celem było wyłudzanie podatku VAT. Suma wyłudzeń sięgnęła 9,5 mln zł. W maju 2009 roku wyszedł na wolność - 11 miesięcy przed zakończeniem odbycia kary.

Kierowana przez Gawronika grupa za pośrednictwem sklepu z papierosami w Słubicach w 1999 i 2000 r. uprawiała proceder fikcyjnej sprzedaży papierosów cudzoziemcom i ich wywozu za granicę. W ten sposób dochodziło do wypłacania nienależnego podatku VAT na podstawie sfałszowanych czeków tax-free za papierosy, które miały opuścić Polskę.

W 2011 orzeczono wobec niego karę zastępczą 350 dni pozbawienia wolności w zamian za grzywnę wynikającą z wyroku Sądu Rejonowego dla Warszawy-Mokotowa. Aleksander Gawronik został doprowadzony do odbycia kary w 2012.

W październiku 2012 roku, opuścił areszt z elektroniczną obrożą na nodze, będzie w ten sposób odbywał karę za wyłudzenia jako areszt domowy.

Z elektroniczną obrożą na nodze Aleksander Gawronik będzie musiał przebywać w domu od godz. 19:00 do 10:00 rano. Nie może się nigdy spóźniać, a w niedzielę ma pięć godzin na praktyki religijne i rekreację. Były senator sam poprosił o wymierzenie mu dozoru elektronicznego. To alternatywa dla 350 dni aresztu, które miał odbyć w więzieniu za niezapłacenie 175 tys. zł grzywny za przestępstwa popełnione przed laty.