Październik 2013 rok
"Newsweek" opublikował film pokazujący kulisy zjazdu dolnośląskiej Platformy. Według informacji tygodnika poseł Michał Jaros i radny z Polkowic Tomasz Borkowski mieli wtedy namawiać delegata Pawła Frosta do głosowania na Jacka Protasiewicza, a w zamian sugerować, że działacz mógłby trafić do rady nadzorczej jednej z państwowych spółek.
Z kolei w poniedziałek "Newsweek" opublikował nagranie rozmowy; według tego nagrania poseł Wojnarowski, zwolennik Protasiewicza obiecuje jednemu z delegatów, Edwardowi Klimce, załatwienie stanowiska w KGHM - w zamian chce oddania głosu na rywala Grzegorza Schetyny.
„Przegrałem jednym głosem" - Schetyna odpowiedział też na zarzuty, że to jego środowisko nagrywa zakulisowe rozmowy. - To jest absurd. Nie po to zakładaliśmy PO w 2001 roku, żeby być świadkiem tego, co widzieliśmy w kilku województwach, w lubuskim czy na Dolnym Śląsku. To nie jest Platforma, jaką zakładaliśmy i dlatego zarząd musi się wypowiedzieć w tej sprawie i bardzo jednoznacznie przeciąć tę historię - podkreślił poseł.
- Jest pytanie o uczciwe zasady gry. Zakładaliśmy PO po to, żeby takie zasady przyświecały i były obecne każdego dnia, w każdej sytuacji. Zrobiliśmy wszystko, żeby tak było. Nie ma zgody na to, co się zdarzyło. Dlatego muszą być konsekwencje - dodał.
Nie chciał ocenić wniosku o unieważnienie wyborów. Złożył go poseł PO Jakub Szulc. - Nie oceniam pomysłu, jestem w środku tej sytuacji. Poczekam na decyzje koleżanek i kolegów. (...) Jeżeli będą uczciwe zasady gry, to porażka jest czymś normalnym w polityce. Najważniejsza jest uczciwość i przyzwoitość - powiedział Schetyna.
"Kontekst nie jest jednoznaczny" - dodał, że w wyborach między kandydatami była różnica jednego głosu, "dlatego są emocje". - Czuję, że przegrałem jednym głosem wybory, których kontekst nie jest jednoznaczny - ocenił.
Jacek Protasiewicz został szefem dolnośląskiej PO otrzymując w drugim głosowaniu 205 głosów, a Grzegorz Schetyna - 194. Głosowało 400 delegatów, 1 głos był nieważny. Drugie głosowanie było konieczne, gdyż w pierwszym ani Schetyna ani Protasiewicz nie otrzymali wystarczającej liczby głosów. Wówczas – podczas pierwszego głosowania, Schetyna zebrał poparcie 199 delegatów, a Protasiewicz 200.
Zdaniem Schetyny Platformie "musi zależeć na tym, żeby reguły były jasne i żeby wszystko zostało wyjaśnione". - Każde oskarżenie musi zostać opisane - ocenił polityk. Dodał, że należy wykazać, czy jest w nich "źródło prawdy".
"Newsweek" publikuje film, na którym - jak twierdzi - poseł Michał Jaros i radny z Polkowic Tomasz Borkowski namawiają jednego z delegatów do głosowania na Jacka Protasiewicza. W zamian sugerują, że działacz mógłby wejść do rady nadzorczej jednej z państwowych spółek. Chodzi o szefa koła PO w Legnicy i radnego Pawła Frosta.
"Newsweek" informuje, że spotkanie zarejestrowane na nagraniu odbyło się dwa dni przed zjazdem w Karpaczu, na którym Protasiewicz został szefem dolnośląskiej PO. Inicjatorem rozmowy miał być Tomasz Borkowski. Zdaniem gazety, rozmówcy sugerują, że Frost, mający zdany egzamin na członka rad nadzorczych, mógłby trafić do władz jednej z dolnośląskich spółek. Gazeta pisze, że Frost jest znanym zwolennikiem Grzegorza Schetyny.
Nagrał dla bezpieczeństwa
Sam Frost, w rozmowie z "Newsweekiem" nie ukrywa, że to on jest autorem nagrania. - Zrobiłem to dla własnego bezpieczeństwa, bo Borkowski od kilku dni w natarczywy sposób namawiał mnie do poparcia Protasiewicza. Nikomu nie mówiłem, że chcę nagrać tę rozmowę, nawet rodzinie. Była to moja indywidualna decyzja – twierdzi Frost.
Odpiera zarzuty, że zrobił nagranie aby mieć haka na partyjnych kolegów. Twierdzi, że to bzdura. - Długo się biłem z myślami, czy to upublicznić, bo wiem, że stracę tych kolegów, ale musiałem to zrobić. Po nagraniu z posłem Wojnarowskim pojawiły się komentarze, że to był jednostkowy przypadek a moje spotkanie jest najlepszym dowodem, że nie był. Jeśli ktoś pofatygował się do mnie do domu i próbował mnie kusić, by nie powiedzieć „kupić”, to znaczy, że jeżdżono też do innych - twierdzi Frost.
Swoje argumenty Frost powtarza w rozmowie z TVN24. Przekonuje, że zdecydował się na nagranie, ponieważ namowy kierowane w jego stronę były "natarczywe". - Te rozmowy czy namawiania były takie dość natarczywe, więc postanowiłem trochę dla własnego zabezpieczenia nagrać to. Szczerze mówiąc nie miałem zamiaru tego w jakikolwiek sposób upubliczniać, tylko tak jak mówię - na wszelki wypadek. Wobec późniejszych wydarzeń zdecydowałem się przekazać te informacje - powiedział w TVN24.
Oto skrypt rozmowy:
Borkowski: - Paweł, moim zdaniem to jest jakaś tam nasza szansa, mówię ci. Stagnacja albo
ewentualnie jakiś skok. Tak mi głupio o tym mówić, ale to też jest jakaś informacja. Paweł ma
egzamin państwowy zrobiony…
Jaros: - Do…
Borkowski: - No, no… Nie trzeba, ale fajnie, że masz. Wiemy, o co chodzi.
- No dobra, wiemy o co chodzi.
Jaros: - Tak mi się wydaje, że wiemy, o co chodzi. Tam w takim budynku przy ulicy, nie wiem jak
się nazywa..., ale tam się w podziemiach się go zdaje, tak?
Frost: - No.
Jaros: - To wiem, jaki egzamin. Do wykorzystania.
Frost: - Cała ekipa, jak myśmy tutaj kurs robili, to cała ekipa pojechała. Sporo tych osób było i
jeden zdał.
Jaros: - Ty.
Frost kiwa głową.
Borkowski: - A w Nocie robiłeś czy gdzie?
- No.
Borkowski: - Ja też robiłem w nocie, tylko nie pojechałem na egzamin. Trudny był ten egzamin,
nie miałem czasu się uczyć. Ja też byłem radnym. Cuda na kiju, ale... Chodzi o to, że ja mieszkam
tu, gdzie mieszkamy a tu, gdzie my mieszkamy, nie trzeba mieć egzaminu.
- No nie trzeba
Frost: - Paweł spokojnie...
Borkowski: - Ja jestem spokojny, bez napinki. Tylko nie wierz w to, co ci mówią o tej wielkiej
przewadze. Bo ja ci powiem tak on mówi, że Głogów jest tam a ja mówię, że nie wiem.
Jaros: - Wiem, z czego wynika ich pewność siebie, ale to się rozstrzygnie na sali. Naprawdę ja
jestem bezpieczny.
Borkowski: - No, widzisz. To co ci mówiłem. Jedna strona mówi tak a druga strona mówi to samo.
Frost: A ja co mam biedny w takiej sytuacji zrobić?
Borkowski: Ja ci powiem tak. Ja byłem na urodzinach (niewyraźne). Widziałem i jednych, i
drugich.
To kolejne nagranie dotyczące kulis sobotniego zjazdu dolnośląskiej PO. We wcześniejszym, zamieszczonym w internecie tekście, "Newsweek" zamieścił nagranie, na którym słychać, jak poseł PO Norbert Wojnarowski, stronnik europosła Jacka Protasiewicza, obiecuje jednemu z delegatów na zjazd dolnośląskiej PO załatwienie stanowiska w KGHM. W zamian chce oddania głosu na Protasiewicza, który o funkcję szefa dolnośląskiego regionu Platformy rywalizował z Grzegorzem Schetyną.
Ostatecznie Zarząd Krajowy PO utrzymał w mocy decyzje zjazdów wyborczych na Dolnym Śląsku i w Lubuskiem. Nie będzie zarządów komisarycznych. To, co się dzieje w dolnośląskiej PO jest czerwonym światłem. Obaj panowie powinni porozmawiać – powiedział Tomasz Lenz, wiceprzewodniczący klubu parlamentarnego PO.
- Mam nadzieję, że zarząd dał obu panom do myślenia, liczę na to, że od jutra panowie będą rozmawiać. Grzegorz Schetyna ma świadomość, że decyzje są już zamknięte - podkreślił Lenz. Szef łódzkiej PO Andrzej Biernat powiedział dziennikarzom, że nie było podstaw merytorycznych do unieważnienia zjazdów w żadnym z regionów. - Zarząd jest po to, żeby rozwiązywać problemy. Sprawy wewnętrzne załatwia się wewnątrz. Nikt nie dostał po uszach, nikogo nie trzeba było pacyfikować – stwierdził Biernat.
Po północy na stronach internetowych Platformy podano dodatkowo informację, że zarząd - na wniosek rzecznika dyscypliny partyjnej - jednomyślnie zawiesił na trzy miesiące w prawach członków partii osoby, które nagrały ujawnione przez "Newsweek" rozmowy i te, które zostały nagrane. Zawieszeni zostali: Edward Klimka, Paweł Frost, Norbert Wojnarowski, Michał Jaros i Tomasz Borkowski. Rzecznik dyscypliny partyjnej - podano - poinformował też członków zarządu, że skierował do Krajowego Sądu Koleżeńskiego wnioski dyscyplinarne przeciw tym politykom. Lenz i Biernat ocenili ponadto, że "nie ma potrzeby" zawieszania Wojnarowskiego i Jarosa w prawach członków klubu parlamentarnego, gdyż w ich sprawie rozstrzygać będzie sąd partyjny. Jeszcze przed posiedzeniem zarządu wnioski o zawieszenie obu posłów w prawach członków klubu zapowiadał jego szef Rafał Grupiński. Gdyby sąd partyjny zdecydował o usunięciu Jarosa i Wojnarowskiego z PO, koalicja PO-PSL straciłaby większość w Sejmie.
O unieważnienie wyników wyborów szefa dolnośląskiej Platformy wnioskował przewodniczący
sobotniego zjazdu na Dolnym Śląsku, poseł PO Jakub Szulc. W trakcie obrad zarządu Polsat News
podało, że Szulc uznał sytuację za na tyle poważną, że złożył ponadto wniosek o wprowadzenie
zarządu komisarycznego w dolnośląskiej Platformie. - Zarząd komisaryczny jest równoznaczny z
rozwiązaniem struktur wojewódzkich partii - powiedział Szulc stacji. Ten postulat również nie
został jednak spełniony.
Już po posiedzeniu zarządu pragnący zachować anonimowość współpracownik Schetyny ocenił, że
zarząd przyjął "opcję minimum". - To zdecydowanie opcja minimum, ale każdy inny wariant
oznaczałby, że musielibyśmy przegłosowywać się nawzajem - powiedział polityk z władz PO.
W przerwie posiedzenia zarządu Schetyna zapewniał w TVN24, że nie ma nic wspólnego z ujawnionymi nagraniami ze zjazdu Platformy na Dolnym Śląsku. - Jestem ofiarą tej sytuacji, bo jeśli prawdą jest, że jakieś głosy zostały przeniesione, to ja na tym straciłem - wskazał Schetyna.
Z kolei podczas zjazdu w regionie lubuskim - którym także zajmował się zarząd PO - przewodniczącą partii została na kolejną kadencję Bożenna Bukiewicz, wygrywając kilkoma głosami z wiceministrem spraw wewnętrznych Marcinem Jabłońskim. W sprawie nieprawidłowości w lubuskiej PO list do premiera Donalda Tuska napisała przed kilkoma tygodniami posłanka PO Bożena Sławiak. "Nie mogę firmować swoim autorytetem działań pani przewodniczącej (chodzi o Bożennę Bukiewicz), które mogę określić jako korupcyjne" - napisała Sławiak.